Niedzielny Garnityr

Możemy stwierdzić, że plan niedzielny udało się wykonać. Co prawda naszą wycieczkę zaczęliśmy z dwugodzinnym niedoczasem z powodów już Wam znanych – przed wyjazdem Gabrysia miała zły humorek a my za wszelką cenę chcieliśmy ją uspokoić.

Błąd – wystarczyło ją ubrać posadzić w fotelik i do auta – efekt: dziecka nie ma. No ale uczymy się na błędach 🙂 Rodzina w aucie w komplecie i kierunek Poznań.

Pierwszy cel to – tak zwany przeze mnie – SZWED czyli znany bardziej pod inną nazwą, sklep z meblami i bogatą filozofią oraz lajfstajlem czyli IKEA. Tam mieliśmy mały detal do kupienia, ale to jest właśnie moc szweda, że potrafi mnie do siebie ściągnąć po byle pierdołę. (Właśnie pisząc to, przypomniałem sobie, jak kiedyś z moim przyjacielem w czasach studiów przebyliśmy komunikacją miejską dosłownie całe miasto aby właśnie w żółto-niebieskim sklepie nabyć… filcyki! Tak, takie białe filcyki do podklejania nóżek mebli. Chyba po dwadziewięćdziesiątdziwięć w ówczesnym czasie 🙂 I nie wpadliśmy na to, że można je kupić na przykład w dużo bliższej Castoramie! Robert z tego miejsca serdecznie Cię pozdrawiam – swoją drogą do dziś nie wiem jak spożytkowałeś nabyte filcyki! W ikei lubimy też zjeść, w sumie to od ichniej restauracji zazwyczaj zaczynamy zakupy – tak było też tym razem. A co nabyliśmy? A no pudełka Garnityr. Tylko nabyliśmy je w taki sposób, że nie mamy ich do dziś w domu. Otóż jak się okazuje młodzi rodzice bywają ładnie zakręceni – dopiero o godzinie 21 w domu rozpakowując auto zorientowaliśmy się, że Garnityry zostały… gdzieś. Po krótkiej analizie wyszło nam, że na szwedzkiej kasie – dziś Maria te przypuszczenia potwierdziła dzwoniąc do szweda i wiecie co – te pudełka czekają na nas w punkcie obsługi klienta 🙂 – szwed jest spoko. Z dwojga złego lepiej zostawić pudełka a wziąć dziecko niż na odwrót.

Zagubione zakupy ikea.pl

Po ikei mieliśmy zacząć rajd odwiedzin, ale jeszcze wstąpiliśmy do Malty – Maria miała tam w Triumphie upatrzony stanik dla mamy karmiącej – upatrzony i ustrzelony, dobrze, że z dwóch przymierzanych wybrała ten przeceniony 🙂

No a potem już szybko – najpierw do cioci Zuzanny, tam akurat Gabi miała ochotę coś zjeść, to zjadła. Od cioci Zuzanny pojechaliśmy do… wspomnianego powyżej Roberta. Tego Roberta od filcyków, choć nie tylko – znamy się z Robertitem już 10 lat więc nie tylko filcyki nas łączą. A teraz jeszcze bardzo zaprzyjaźniły się Maria i Anita – narzeczona Roberta. A kiedy okazało się, że Anita i Rob też zostaną rodzicami (w grudniu) i też będą się cieszyć z córki to nasza znajomość przeszła kolejny etap ewolucji – w cioci i wujków naszych dzieci 🙂 Robert! Raz jeszcze serdecznie Cię pozdrawiam!

U cioci Anity i wujka Roberta Gabi z kolei miała ochotę chwilę popłakać, to popłakała.

A popłakała bo miała apetyt na podwieczorek, no to dostała. Ogólnie bardzo lubimy odwiedzać A. i R. bo sympatycznie się u nich przesiaduje – Anita to mistrzyni kuchni, Robo to nieodkryta studnia bez dna – taki człowiek wieczna zagadka (no bo, żeby po filcyki przez całe miasto?), no i ta ich klimatyczna mansarda na granicy Jeżyc i Grunwaldu – trudno się od nich wychodzi.

Ale mieliśmy już ustalony kolejny punkt odwiedzin – mianowicie Dziadkowie – czyli moi rodzice. Tam Gabi miała ochotę… coś zjeść :). To pojadła. My pogadaliśmy z rodzicami a że u dziadków z niedzielną wizytą był akurat dwuletni Maurycy z rodzicami czyli moją siostrą i jej narzeczonym to mogliśmy zasięgnąć parę rad u rodziców jakby nie patrzeć z kilkuletnim z doświadczeniem.

Cała nasza Trójka uznała tę niedzielę za bardzo udaną. A jak Wam minął weekend?

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.