Będzie rozwód! Maria suszy mi głowę o pranie brudów!

Ostatnio (o tu) Maria wystawiła mi piękną laurkę :), tak to prawda, jestem super gość :). Ja w sumie mojej żonie mógłbym wystawić podobną, bo super z niej kobieta. Jednak wiecie co? Dziś nie o tym. Dziś właśnie publicznie wypierzemy swoje brudy – konkretniej jeden brud. Jest taka rzecz w naszym idealnym 😉 związku, która często staje się kością niezgody.

Jak myślicie co to może być? Wynoszenie śmieci? Nie, mamy system – Maria wyciąga z kosza worek i ustawia go przed wejściem, ja biorę po drodze wychodząc z domu. Solved. Mycie garów? Nie, od początku wspólnego mieszkania, po żelazku i odkurzaczu priorytetem dla nas była zmywara, i jest więc mycie statków – solved. Mycie okien? Nie, po prostu ich nie myjemy ;), poważniej – to tak rzadka czynność, że na wiosnę aż miło polatać na „skrzydłach”. No co tu jeszcze może być takim małżeńskim problemem domowym? Łazienki? Nie, jakoś tak mamy, że każde z nas jest zafiksowane na różne aspekty jej czystości, więc w finale cała jest czysta, bez wzajemnego poganiania się o umycie tego czy tamtego :). Solved! Odkurzanie? Nie, uwielbiam to, a odkąd z Gabi robimy sobie z tego wspólną zabawę to wręcz robię to częściej niż potrzeba – Gabi robi „buuuuuu”  i zawsze chce, żeby jej coś wciągnąć :D. Solved! Pranie? Też nie – raz w tygodniu, na zmianę każde z nas idzie nad rzekę  z tarą i bierze brudy z 7 dni… gorzej, kiedy rzeka zimą skuta lodem… A poważniej – pralka automatyczna, więc  z czym ma być problem, już nawet nie zdarza nam się pofarbować białego lub skurczyć wełnianego – a początki były różne – i ten płacz: aaaaa! mój nowy sweter, buuuuu! moja ulubiona bielizna…

A jak już przy praniu jesteśmy, to robi się gorąco… Bo co po praniu? Suszenie! WIESZANIE PRANIA! Dżizas, kurna, ja chromolę – parafrazując Adasia Miauczyńskiego – jak ja tego nie znoszę robić!!! I to jest właśnie clou i sedno naszych małżeńskich problemów… Jeśli kiedyś się rozwiedziemy, to właśnie przez niepowieszone pranie… Albo przez powieszone… Bo z kolei Maria czyni sobie z tejże czynności rytuał. Dżizas! Spędza przed suszarką mistyczne godziny i kumacie, że rozwiesza to wszystko niemal kolorami, kształtami, rodzajami, paruje skarpetki – już na suszarce! Po co?! Oprócz tego tak nieekonomicznie wykorzystuje miejsce na suszarce, że pranie, które ja bym zrobił na raz ona robi na trzy wsady… A ja czekam na świeżą bieliznę w szafie! Ja z kolei mam szybsze rozwiązanie, choć nie raz na nim się przejechałem – jednak wywalenie tak prania na suszarkę nie zapowiada rychłego jego odwilgocenia – wręcz przeciwnie… Czasem wymagało ponownego prania. Sic!

DSC_4056 (Kopiowanie)

Najgorzej jeszcze nie jest latem – słońce i wiatr pomagają nam w przetrwaniu tych chwil prób dla naszego związku ;), ale zimą, kiedy suszenie odbywa się w domu, mimo że mamy osobne pomieszczenie na takie gospodarcze ekscesy, to bywa, że na wrzucone do brudownika dżinksy czekam ze trzy tygodnie, aż powrócą do szafy…

Mówię wam! Sodoma i Gomora z tak głupią czynnością.  Chociaż, jak się tak zastanowić to nie o samo rozwieszanie tu idzie a o czas. Bo tak: mi szkoda mojego czasu na takie skrupulatne obchodzenie się z wypranymi ciuchami, potem jeszcze trzeba to zdjąć… A z kolei Maria moim zdaniem trwoni ten czas, robiąc z tego imprezę na pół dnia… a i tak samo schnięcie trwa w nieskończoność. A tu praca, dziecko, dom, blogasek :).

Mówię Wam, będzie rozwód – wysoki sądzie, bo tu się o to pranie rozchodzi! A ja nie mam sobie nic do zarzucenia, dowody załączam poniżej:

DSC_4065 (Kopiowanie)

 

Wpis powstał w ramach współpracy z marką Electrolux, projekt Zgrana Para.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.