Jaka zima, takie sanki, jaki śnieg, taki bałwan…
Kiedy leżał śnieg – szumnie powiedziane – no ale trochę go było, to leżał w tygodniu, czyli w takie dni, gdy do domu wracałem popołudniami, czasami już po zmroku i bliżej nam było do wanny niż na jakiekolwiek sanki. A kiedy przyszedł weekend, czas właściwy dla tatowo-córkowych wypraw saneczkowych, zła pani zima postanowiła zakończyć swoją działalność…
Świetnie! Rowerek też jest spoko, ale latem się już nim najeździliśmy, poza tym: kulki, bałwan, orzeł w śniegu, łapanie spadających płatków, zmrożone czerwone noski, konsumpcja śniegu, wyjaśnienie różnicy między śniegiem białym a żółtym – różnicy zasadniczej podkreślę ;)… Tego wszystkiego chyba nie będzie nam dane przeżyć tej zimy. A słyszymy, że gdzieś w Polsce kataklizm śnieżny! U nas jak widać nieco inaczej.
Nic to, zbieram słomę i ściery na Marzannę i takie atrakcje zapewnię tej mojej Gabryśce…