Czas zasypiania uśmiechami odmierzany

– A jak u was z zasypianiem, sama zasypia? Bo ja kładę w łóżeczku, wychodzę z pokoju i za chwilę śpi.

– No u nas to tak nie jest. Przyzwyczailiśmy ją, do tego, że zawsze na łóżku obok kładzie się tata i leży z nią aż ona zaśnie.

To fragment dialogu pomiędzy mną a innym tatą, też niemal dwuletniej córy. W pierwszym odruchu może mu nieco zazdrościłem, że ma luzik, może pomyślałem co zrobiłem nie tak, że Bryśkę uzależniłem od tego, że musi mieć mnie w pokoju by usnąć, później może refleksja, że przecież pewnie wystarczą dwa, trzy dni by ją od tego odzwyczaić zwykłą metodą faktów dokonanych…

Nie odzwyczaiłem jej jednak, nie próbowałem nawet. Bo nie chcę. To jest moje dziecko, jeszcze nie dwuletnie, dopiero wycinek, wycineczek życia za nią a całe przed nią i będzie jeszcze miała czas i okazję zasypiać sama lub u boku kogoś zupełnie innego.

Tymczasem będę się cieszył jak najdłużej tym jej kilkuminutowym wierceniem się w łóżeczku, stawaniem na głowie, tym ciamkaniem, miauczeniem, całym apogeum odgłosów na trzydzieści sekund przed odpłynięciem.

I tym zawadiackim uśmiechem, kiedy spotykamy się wzrokiem, gdy ja już słysząc miarowy oddech patrzę w jej kierunku by upewnić się, że śpi a ona tylko leży spokojnie i… wpatruje się we mnie. Po czym, kiedy odwzajemniam się uśmiechem, zamyka oczy, wiecie jak – tak po dziecięcemu, jak każdy z nas kiedyś zamykał: albo z całej siły jak przed promieniami słonecznymi, albo tak delikatnie, że widać jak powieki drżą. I czasem tak raz, a czasami trzy, cztery razy się spotkamy…

Nie odmierzam tego czasu, z nią tak spędzonego, zegarkiem, minutami… Tymi uśmiechami, kiedy tak patrzymy na siebie, odmierzam. Nieśpiesznie jednak, niech to trwa.

 

sen dziecka

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.