Powiedziałem sobie wczoraj, że nie napiszę tekstu na ten temat. Kiedy wieczorem zobaczyłem, jak wiele mediów, publicystów, blogerów, rzuciło się na to zdarzenie, jako na dobry i nośny topic, zrobiłem „ufff” – to była dobra decyzja.
Dziś dzwonię do kumpla z pracy. Zazwyczaj to on do mnie dzwoni już od rana a dziś dopiero ja ok. 13 do niego „wykręciłem”. Dwa słowa o tym i o tamtym, jak zawsze na śmiechawie, po czym on: Kuba, bo na pewno słyszałeś o tym co się stało w Rybniku… powiedz mi, jak to ogarnąć? I cisza. Adrian jest ojcem dwójki świetnych dzieciaków w wieku przedszkolnym. Rano nie zadzwonił dziś do mnie, bo nie miał siły, nie miał cały dzień ochoty rozmawiać z nikim, trawił to w sobie, próbował ogarnąć. A mi w odpowiedzi dla niego, jak zawsze włączył się słowotok… W finale pomyślałem, że chyba jednak napiszę tekst, bo, okazuje się, mam nieco inny punkt widzenia na to wydarzenie. Inny niż Adrian, inny niż ten, który wynika z większości niezrozumiałych dla mnie komentarzy w internecie…
Popołudniu trafiam na FB na post udostępniony przez Dorotę Zawadzką, która linkuje do posta na BlogOjciec – jej komentarz zachęca mnie do zajrzenia tam. Czytam. I znów „ufff”, nie muszę jednak pisać tekstu z morałami i się wywnętrzniać, bo… ktoś myśli niemal tak samo jak ja i już ten pogląd przedstawił dokładnie tak samo, jak ja bym to zrobił! Przeczytałem tekst, zamykam chrome’a w smartfonie z ulgą. Z ulgą, że to nie ja jestem skrzywiony, tylko mam szerszy horyzont, tak jak Autor BlogOjciec, że mam więcej empatii – tak EMPATII, właśnie tej, na którą powołują się te wszystkie MATKI rzucające obelgami w kierunku ofiary, bo ojciec tej dziewczynki to nie mniejsza ofiara niż ona sama. Potrafię spojrzeć, tak jak i Kamil z BlogOjciec, na sytuację a nie drukować własne, skrajnie negatywne emocje w komentarzach.
Dlaczego więc czytasz ten tekst, mimo, że nie miał powstać? Bo coś mnie tknęło i otwieram fejsa w telefonie ponownie, wiem, że u Zawadzkiej zawsze jest wysyp komentarzy, więc przeczytam. I właśnie to, co tam przeczytałem stało się powodem tego, że siedzę i piszę. To, co napisał Kamil, bowiem, nie trafiło do ogromnej rzeszy „matek bez winy”. Czytam a pod jego tekstem, pod udostępnieniem go na FB, nadal sypią się opinie wyciągnięte nie wiadomo skąd. Podwójna moralność i moralności brak – oto co bije z tych komentarzy. Nie będę cytował, nie będę odnosił się do każdego z nich.
Dwa główne „argumenty”: 1. „jak można zapomnieć o dziecku?”, 2. „jak przez osiem godzin można nie pomyśleć o dziecku?” Przecież on nie zapomniał o dziecku, tak jak się zapomina o kupnie szczypiorku mając na liście zakupów, kolejnych jeszcze kilka pozycji. Nie zrobiłaś nigdy niczego rutynowo? Taki przykład: każdy tydzień pracy zaczyna się od poniedziałku, prawda? A jeśli jest lany poniedziałek to od wtorku i nie zdarzyło ci się w tenże wtorek wykonywać bezwiednie rzeczy, czynności, które są przypisane do poniedziałku? Kiedyś rano poszedłem na niewłaściwy przystanek, i wsiadłem w niewłaściwy autobus, i pojechałem w niewłaściwe miejsce. Dopiero kiedy wysiadłem na przystanku niby docelowym „przypomniałem sobie”, że pół roku temu zmieniłem pracę i już nie jeżdżę tą linią. Przez pół roku jeździłem prawidłowo do nowej pracy, z pełną świadomością a tego ranka… cyk, jakaś klapka, jakieś styki nie zwarły i pojechałem jak do starej pracy… Skutek – kupa śmiechu z siebie samego i spóźnienie do pracy. Miałem szczęście. Nie zdarzyło ci się nigdy takie „zaćmienie”? I nie ma tu znaczenia waga skutków, bo powoływanie się na to, to odwrócenie logiki ciągu przyczynowo-skutkowego. Po prostu – raz kończy się taka rutyna anegdotą a raz finałem może być tragedia.
Argument drugi: owszem, ja nie wyobrażam sobie, że raz na pół godziny nie pomyślę „co tam u Gabryśki”, kiedy nie ma jej obok – o już jest po śniadaniu, o, teraz pewnie śpi, o, na bank poszły na spacerek… Ale mam taką pracę, mogę na chwilę przystanąć, zajrzeć na insta czy FB nawet, zadzwonić. No i w głowie mam tak ułożone, że żona i dziecko są przed wszystkim. Nigdy nie przedłożę obowiązku wobec pracodawcy, urzędu skarbowego, najemcy mieszkania – kogokolwiek – ponad czas i wolny umysł dla rodziny. Ale ja tak mogę i takie mam priorytety. A czy on mógł, czy większość tak może? Czy nie jest tak, że pędzimy bezrefleksyjnie pod czyjeś dyktando, bo musimy? Czy on tak nie musiał?
Ciśnie się wyświechtany cytat:
Ten z was, który jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci […] kamieniem. (J 8,8-11)
Ale czy to coś zmieni? Napiszą – no przecież ja nie zostawiłam dziecka w upale w samochodzie… Ja też, uwierzcie, jestem mistrzem przewidywania, każde nowe miejsce z dzieckiem, mam ogarnięte w mig pod kątem zagrożeń. Ostatnio widziałem jak kobieta w markecie zachwiała się na podeście stojącym na śliskiej posadzce, a w mojej głowie w ułamek sekundy pojawił się obraz pozycji bocznej ustalonej, opatrunku głowy, telefonu na 999 i 30 ucisków na dwa wdechy – na zimno wszystko, ba! na tę linię autobusową, z kilku akapitów wyżej, to nawet miałem sieciówkę… I co? Zdarza się?
Więc w epilogu jeszcze jeden wyświechtany (no bo jednak już nieco stary 😉 ) cytat, ale lepszego do sytuacji nie ma:
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? (Mt 7,1-3)
Obyście pod ten (i taki) sąd nigdy nie trafili.