Pipa, cipka, czy wagina?

Wizyta z Młodą u dermatologa. Sadzam córkę na krześle, my w rozmowę z doktorem, co tam, jak tam, z czym przychodzimy.

Gabi siedzi i grzebie w torebce Marii i w pewnym momencie podaje w rączce jakąś kartkę lekarzowi. Wszyscy się cieszą, ojej. Doktor rozkłada tę niedużą karteluszkę, my już wiemy, że to notatka Marii z zagadnieniami, z którymi przychodzimy do lekarza – taka ściąga by nie zapomnieć, więc luz.

Doktor czyta:

krostki na buzi, szorstki plac na brzuszku, podrażnione dłonie, zaczerwienienia na sikorce… CO?! NA CZYM? Pyta rozbawiony. Ja też już przez śmiech: panie doktorze, na genitaliach żeńskich!

No właśnie. Jest problem prawda? Przyznacie? No bo jak? W naszym języku nazwy TYCH części ciała sprowadzają się albo do wulgarnych/śmiesznych, albo do medycznych/fizjologicznych. I sam nie wiem, kto wówczas brzmiał śmieszniej – doktor czytający na głos, dla nas  już oswojoną, sikorkę, czyli nazwę, którą od początku stosuje Maria w stosunku do dziecka, czy ja z tym ciężkim semantycznie, wyjętym niczym z akt jakiegoś kryminalistycznego prosektorium, wyjaśnieniem – genitalia żeńskie – dżizas, powiedziałem to wówczas żartem, ale jak to brzmi?!

No więc przyjrzyjmy się. Po jednej stronie mamy: cipkę, pipkę, sikorkę, pipulkę, myszkę, brzoskwinkę słyszałem też, że dziecko nie ma wietrzyć pściochy, czy też, że ma dbać o muszelkę… Po drugiej stronie jawią nam się, jakże równie subtelne: wagina, srom, genitalia, krocze, czy też używane bardziej kontekstowo: układ rozrodczy, sprawy kobiece…

Mamy też oczywiście w toku obecnej poprawności politycznej, potrzeby reklamy, marketingu, ogólnej estetyki medialnej, wypracowane piękne eufemizmy, którymi potrafimy nazywać TE części ciała u dorosłych kobiet: mamy okolice intymne, mamy właśnie TE okolice, mamy okolicę bikini… Nawet to znamienne OKOLICE wskazuje na to, jak bardzo chcemy, musimy, staramy się, uniknąć TYCH części ciała i nie powiedzieć o nich wprost. Bo się chyba nie da?

Ostatnio miałem okazję usłyszeć rozmowę między kobietami, rozmawiały o depilacji, no i tak sobie opowiadają, co która ma „łyse”, co która planuje „wyłysić”. No i pada: ja ostatnio laserem robiłam sobie bikini. Jasny gwint! Wiadomo, że pozbyła się włosów na cipce, prawda? Czy też na muszelce lub innej ptaszynie. Napisałem jednak cipce, bo z pewnością takiego słowa użyłaby też ona sama, gdyby miała pewność, że rozmowie tej nie przysłuchuje się nikt z boku (wtedy akurat miała pewność, że ktoś się przysłuchuje :P), stawiam też dolary przeciwko orzechom, że np. w sytuacji babskiego wieczoru, podczas luźniejszej rozmowy padło by cipka nie raz i to nie tylko w kontekście depilacji. Ale nie padnie w rozmowie przed umowną godziną 22, bo uznawane jest przez wielu za wulgarne – vide dyskusja na FP u Doroty Zawadzkiej, po tym, gdy ktoś wyznał, że słyszał ojca zwracającego się do czterolatki: moja ty cipuniu.

No i dobra, w dorosłym świecie mamy wybór – albo jesteśmy poprawni politycznie i krążymy w OKOLICACH, albo walimy brutalnie słowami powszechnie uznawanymi za wulgarne, tak? Wracając do dzieci, bo to tu się wszystko zaczyna! Nie powiem: załóż majtki bo ci wagina zmarznie. Nie zapytam: a umyłaś już cipkę. Nie będę potwierdzał słowami: gdzie swędzi – wargi sromowe tak? Nie użyję też: sikorka, muszelka, myszka i tym podobnych, bo to infantylne i wyrazy te stanowią nazwy dla zupełnie czegoś innego. Nie powiem przecież też dziecku, dbaj o okolice intymne, lub teraz posmarujemy okolice bikini.

Zapożyczając dla TEJ części ciała z nazw innych rzeczy sami wpędzamy się w niezręczną pułapkę dwuznaczności, gdzie np. zwykła muszelka, może nam się już zawsze „skojarzyć”, stosując swobodno-bluźnierczą lingwistykę na poziomie cipki, możemy nauczyć dziecko tego słowa, a ono, może któregoś dnia z radością w przedszkolu oznajmić pani i w obecności reszty grupy, że majtki ją uwierają w cipkę. I nigdy nie wiemy, kto i co pomyśli. A z kolei stosowanie nomenklatury rodem z atlasu anatomicznego człowieka chyba też nie wchodzi w grę – ciężkie to i groteskowe w popularnym użyciu, prawda?

muszelka

Swoją drogą wyraz cipka w moim osobistym odczuciu po niewielkim oswojeniu w społeczeństwie i w języku może stać się pełnoprawną nazwą własną TYCH miejsc. Co prawda ma to słowo inne konotacje pierwotne – cipka to np. mała kura, jednak dziś w powszechnym obiegu zdecydowanie prym co do jego znaczenia wiedzie cipka jako żeński organ moczowo-płciowy [za www.sjp.pl]. I jeszcze ciekawostka w sjp.pl w definicji słowa cipka nie zaznaczono, że to wulgaryzm w przeciwieństwie do cipa – tam jasno określono, że jest to wulgarne nazewnictwo żeńskich organów moczowo-płciowych.

Jak mówić, jak nazywać zatem? Czy nasz język, tak giętki, tak synonimiczny, tak zapożyczeniowy, nie ma w swoim bezkresie uniwersalnej nazwy na TE części ciała, nazwy takiej, która nie będzie raniła uszu, nikogo nie urazi i będzie jasno definiowała o CZYM mówimy?

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.