„Czuję się, istotnie – kupą gówna” – coś o NIE-rodzicielstwie

Historia prawdziwa

Moje życie nigdy nie było specjalnie wesołe ani szczęśliwe. Raczej po prostu pamiętam je takim – jakbym nigdy nie był w obszarze zainteresowania swoich rodziców.

 

W zasadzie od najmłodszych lat kiedy pamiętam – a przebłyski pamięci mam już z przedszkola – kojarzę, że zawsze gdzieś odprowadzali mnie dziadkowie a rodzice nie mieli dla mnie zbyt wiele czasu. Te czasy jednak oceniałbym bardzo nieuczciwie – bo pamiętam niewiele.

Pamiętam bardzo dobrze to, że jako przedszkolaka matka ani ojciec nigdy nie mieli czasu spędzić ze mną wieczoru i bawiłem się sam w swoim pokoju, nie uczestniczyli. Pamiętam – samotne zasypianie kiedy prosiłem „mamo poczytaj mi bajkę bo nie mogę usnąć”, ale w odpowiedzi zamykała mi drzwi i zasypiałem sam w ciemnym pokoju. Byłem tym tak zestresowany, że w wieku 5 lat potrafiłem zsikać się w łóżko. Nieźle co?

Bajka zaczyna się w szkole podstawowej i problemach z nauką jakie miałem. Nie było kolorowo. Pochodziłem z całkiem przeciętnej rodziny, ale mojej matce zawsze było szkoda grosza – a to na ubranie dla mnie albo żeby mnie ostrzyc – więc jak pamięcią sięgam i co widzę na zdjęciach to zawsze chodziłem w obdartych ubraniach, starych butach „skądś wyjętych” – skutkiem tego było to, że byłem w szkole pośmiewiskiem, inne dzieci się ze mną nie bawiły, byłem odsunięty. Przerwy spędzałem sam na korytarzu, przeważnie siedząc gdzieś samotnie w kącie wstydząc się siebie przed innymi dziećmi i przed nauczycielami, którzy też krzywo na mnie patrzyli i traktowali mnie gorzej wiedząc, że moi rodzice się nie interesują tym co dzieje się w szkole, byli bowiem tymi którzy nigdy nie pojawiali się na wywiadówkach poza kilkoma razami kiedy za oceny dostałem naprawdę solidny wpierdziel.

Nie byłem wybitnym uczniem, raczej „trójkowym” ale starałem się jak mogłem. To było jednak trudne, kiedy od pierwszej klasy szkoły podstawowej nie mogłem liczyć na żadną pomoc ze strony swoich rodziców – oni zawsze byli zajęci czym innym. Ojciec siedział i robił sobie coś przy aparacie albo radiu, matka siedziała przed telewizorem z papierosem w ręku – a w pokoju dymu było tyle, że mnie jako dziecko odrzucało. Na każdą prośbę o pomoc w odrobieniu pracy domowej słyszałem „Nie będę za ciebie robiła gówniarzu” – choć ja tylko prosiłem „mamo wytłumacz mi, nie rozumiem” – miałem bowiem problemy z koncentracją. Serio – nauka sprawiała mi poważne problemy, ale na prośby mojej babci, która radziła żeby zabrać mnie do psychologa, matka mówiła, że z tego wyrosnę. Ona zresztą nie ma czasu na takie głupoty. Więc tak „sam sobie chodziłem do tej szkoły” i przynosiłem oceny – raz lepsze, raz gorsze.

Kiedy chodziłem już do trzeciej klasy (żadnej nie powtarzałem) to dzieciaki chyba zaczęły się łapać, że u mnie w domu coś jest nie tak i ostracyzm zelżał, zaczęto mnie traktować normalniej. Niektórzy nawet mi pomagali w nauce, ktoś mi dał odpisać zadanie domowe, którego nie zrobiłem w domu – bo matka zwyzywała mnie od debili a ojciec przylał skuwką od pasa po głowie albo twarzy. Gorsze od tego bicia od czasu do czasu – bo źle się zachowywałem – było wyzywanie mnie od debili, kretynów i takich co marnują im życie. W pewnym momencie w szkole było prawie fajnie, bo byłem dobry z matematyki i wielu osobom pisałem nawet sprawdziany – ale „fajnie” skończyło się w momencie kiedy koledzy poczuli, że ja bardzo wszystkim ufam i można mnie wykorzystywać.

Tak sobie mijała szkoła. Moi rodzice nigdy nie interesowali się czy nie potrzebuję pomocy a na rozmowy nigdy nie mieli czasu – bo jak pisałem wcześniej – wiecznie byli zajęci swoimi zajęciami. Co dziwne – nigdy nie widziałem, żeby się przytulali albo całowali. Miałem wrażenie, że są sobie obcy nawzajem i nie specjalnie się lubią. Kiedy przeglądam zdjęcia z dzieciństwa swoją matkę widzę na nich wiecznie niezadowoloną, nigdy uśmiechniętą. Nigdy też nie patrzy na mnie – tylko udaje, patrząc gdzieś nade mną w oddal.

…trudno mi pisać dalej

Nie oceniam rodziców pod kątem prezentów i tego jak obchodziłem święta albo urodziny – bo to nie o to chodzi i ocenilibyście mnie na materialistę. Złego człowieka. Ten temat po prostu pominę. Dodam tylko tyle, że do mnie Mikołaj nigdy nie przychodził a na urodziny czasem coś od dziadków dostałem.

Szkołę podstawową ukończyłem – psychicznie w siódmej klasie. W siódmej klasie, wiosną 1997 roku zostałem dwukrotnie zgwałcony przez chłopaka z klasy, który bił innych i ogólnie było coś z nim nie tak. Tak – dwukrotnie zgwałcony przez „kolegę z klasy”, który wiedział, że jestem łatwowierny, że źle się dzieje w moim domu i nikt mi nie uwierzy. Pamiętam to do dziś – miejsce i to co się wtedy stało. Niezły „coming-out”. Nie jestem teraz „gejem”, ale to zawsze gdzieś w człowieku pozostaje. Ślad, rodzaj „psychicznej blizny”. Wie o tym też moja żona i tego tematu nie poruszamy. Moja matka mi nie uwierzyła kiedy parę lat temu powiedziałem jej o tym, wytłumaczyłem jej również delikatnie to, że nie potrafiłem jej wtedy o tym powiedzieć – bo nie czułem do niej zaufania i bałem się awantur. Nie skojarzyła tego też z tym, że 7 i 8 klasę ukończyłem z ogromnym trudem, zacząłem potwornie wagarować i miałem poprawki z niemal wszystkiego. Nie chciałem chodzić do szkoły, totalnie się zamknąłem. Zrobiłem się „mrukiem”. Nikt nigdy nie spytał co się stało, a ja widząc totalny brak zainteresowania nie miałem odwagi o tym rozmawiać. Przez chwilę zaczęło mi się zdawać, że może to było normalne?! Nie, jednak nie było.

Bardzo słabo skończyłem szkołę podstawową. Potem poszedłem do technikum gastronomicznego we Wrocławiu. Poszedłem więc do tej szkoły, ale tutaj było jeszcze gorzej – nie z nauką, ale z tym, że potrzebowałem wsparcia, potrzebowałem się ubrać w miarę normalnie i kupić podręczniki do szkoły. Oboje pracujący, zarabiający – ale książki i ubrania kupowała mi babcia. Moi rodzice woleli brać kredyty na drogie wakacje, nowy aparat fotograficzny albo zestaw stereo. Zachowywali się jakby mnie nie było. Jednak pomimo tego, moja matka potrafiła mi wypominać wiele lat, że to ja jej długów narobiłem. Kurde, tylko to ona brała pożyczki – jedną za drugą – tylko na ich wybujałe potrzeby a ja czułem się cholernie zaniedbany.

Żyjąc w ten sposób zdecydowałem, że muszę pójść do pracy. W ten oto sposób w wieku około 16 lat poszedłem do pracy. Szkołę zmieniłem na liceum w trybie wieczorowym i znalazłem dorywczą pracę przez jakąś agencję pracy. Oczywiście – część pieniędzy oddawałem matce na utrzymanie i sobie zostawiałem ledwie resztkę – na ubrania i papierosy. Wtedy to usłyszałem nawet, że z domu zrobiłem sobie hotel. No tak – do pracy szedłem na szóstą rano (wychodziłłem około 4) i często wracałem około 22 wieczorem po zajęciach. Nigdy – nigdy nie miałem nawet śladu po obiedzie, czasem kładłem się spać głodny kiedy po całym dniu nie miałem siły nic sobie zrobić. Tak dokończyłem liceum. Na studia nie miałem już sił. Potem pracowałem – a to w markecie, w fabryce. Nigdy nie siedziałem w domu i nie obciążałem swoich rodziców. Trochę pomagali mi dziadkowie, ale w większości sam na siebie zarabiałem.

W wieku 21 lat znalazłem pracę jako programista PHP – coś w rodzaju stażu. Trochę już umiałem bo dziwnym trafem lubiłem komputery i coś tam się sam uczyłem w domu, więc miałem co pokazać. Popracowałem w taki sposób jakiś rok. W wieku 22 lat zdecydowałem, że wyjeżdżam do Warszawy za pracą. Znalazłem jakąś i wyjechałem. W sierpniu 2015 roku minie mi 10 lat w Warszawie. Wspaniałe….

Przez te 10 lat wydarzyło się tak wiele, że trudno to opisać. Znalazłem świetną pracę, żonę, kupiłem mieszkanie, urodziła mi się córeczka. Jest też druga strona medalu. Rodzice nigdy nie zapraszali mnie do domu rodzinnego na święta. Raczej sam się musiałem dopytywać o to i samemu przyjeżdżać, nigdy też oni nie przyjechali do mnie odwiedzić mnie i zobaczyć jak mi się żyje. Nawet specjalnie się nie interesowali ani nie dzwonili. OK, myślałem – przecież nie muszą. Gorzej było kiedy pojechałem z moją żoną – wtedy jeszcze narzeczoną do moich rodziców a oni ją skrytykowali. Że niezbyt ładna, że z prostej rodziny, że gruba. Bardzo mnie to bolało i oboje udawaliśmy, że tego nie było. Żyliśmy dalej ze sobą szczęśliwi (moja żona też bywa wredna – bo jest DDA, ale kocham tę wredną babę).

Ani moja matka, ani ojciec nie przyjechali na nasz ślub – zupełnie olali zaproszenie i nawet się specjalnie wtedy nie odezwali. Dowiedziałem się później, że byli zajęci rozwodem. Matka odeszła od ojca – bo rzekomo nigdy się nie kochali i odeszła do faceta z którym znała się zanim poznała mojego ojca. Ten facet z kolei totalnie mnie nie lubi – nie wiem dlaczego, ale tak już jakoś jest. Nie dałem mu nigdy ku temu powodu. I tak to się rozeszło. Pojawiło się dziecko i urodziła się malutka. Moja matka oczywiście nie znalazła chwili, żeby przyjechać i zobaczyć chociaż przez jeden dzień malutkie dzieciątko – a ja po swoim dzieciństwie bardzo potrzebowałem tego, żeby moja matka wykazała zainteresowanie wnuczką. Tak jednak nie było.

W ciągu 2 i pół roku widziała małą dwa – może trzy razy. Sama z siebie też zadzwoniła raptem kilka razy. Tylko ja jej wysyłałem zdjęcia młodej i pisałem co u nas słychać. Ją to nigdy jakby nie interesowało. Widzieli to nawet rodzice mojej żony – moi teściowie, którzy mimo różnych wad bardzo małą kochają i wspierają nas na każdym kroku – a to zaopiekują się młodą, a to jakieś prezenty jej kupują (nic nie poradzę – nie da się tego powstrzymać, przeciez nie każe babci spieprzać z nowymi butami dla małej o które nie prosiłem a przejechała specjalnie całe miasto do sklepu). To nauczyło mnie (zainteresowanie, nie kupowanie) że dziadkowie mogą kochać wnuczkę, a nie odcinać się jak moja matka.

Parę lat temu moja matka poprosiła mnie, żebym podżyrował jej pożyczkę…. Możecie się domyślić co się stało – nagle dzień później straciła pracę i zrzuciła spłatę na mnie.

Po swoim dzieciństwie – bardzo potrzebowałem ze strony swoich rodziców akceptacji i zainteresowania swoim dzieckiem. Oni jednak wolą żyć swoim życiem. Dziś moja matka wygarnęła mi, że ona nie będzie do nas przyjeżdżać (dwa razy ośmieliłem się poprosić Ją, żeby przyjechała na kilka dni nam pomóc jak mała chorowała) i odcina się od nas i nie będzie się interesowała bo nic ją wnuczka nie obchodzi. Dowiedziałem się, że zmarnowałem jej życie i zamyka ten rozdział. Nigdy nie dała mi zainteresowania i ciepła jakie matka powinna dać małemu dziecku, mój ojciec który jeszcze mniej się poczuwał do roli ojca – nie interesował się mną w ogóle i nie nauczył mnie nawet golić się. Sam mam objawy aspergera i lekkiego autyzmu. Jestem wyobcowany i nie potrafię rozmawiać z ludźmi, w każdym widzę wroga i potrafię wyzywać ludzi w myślach. Zawsze prześladuje mnie – nawet w sklepie – uczucie że jestem gorszy od wszystkich innych. Często wpadam w depresje i melancholię. Śmieszkuję na mirko, bo jestem anonimowy – choć teraz wiecie, że za kimś, kto w sieci plusuje cycki i pisze sprośne świśntwa może stać ktoś kto miał naprawdę kiepskie życie i wręcz chciałby o nim zapomnieć.

Do rodzicielstwa trzeba dorosnąć. Ja od paru lat żyłem w pewnym, lecz nie zupełnym przekonaniu, że byłem dzieckiem z wpadki a moja matka związała się z ojcem tylko dlatego, żeby ludzie nie gadali. Dziś jestem tego pewien. Miesiąc przed świętami, kiedy z dwuletnią córeczką chciałem wysłać babci kartkę świąteczną z odciskiem rączki.

 

Czuję się, istotnie – kupą gówna. Gdyby nie córka i żona – to chciałbym się obudzić i pomyśleć, że to zły sen.

 

 

UWAGA! Ta autentyczna historia nie jest historią życia żadnego z autorów bloga. To jest wpis gościnny jednego z wykopowiczów.

Wszelkie słowa wsparcia, chęć pomocy, kierujcie tu: xSQr

 

Wpis gościnny. Prawdziwa historia xSQr

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.