Test Marshmallow – jedna pianka na całe życie dla twojego dziecka?

Test Marshmallow, znany też jako Test Pianki to eksperyment polegający na przedłożeniu dziecku dwóch propozycji – masz jedną piankę i możesz zjeść ją od razu, teraz, lub poczekasz 15 minut i jeśli w tym czasie jej nie zjesz, to otrzymasz drugą.

 

Autorem tego eksperymentu jest profesor Walter Mischel z Uniwersytetu Stanfordzkiego i to on przeprowadził go po raz pierwszy w latach sześćdziesiątych. Łącznie badaniu poddał wówczas 550 dzieci. Każdy eksperyment ma na celu czegoś dowieść lub coś obalić, o co chodziło w tym?

Profesor chciał sprawdzić, jak umiejętność samokontroli dziecka w tak młodym wieku determinuje jego dalsze życie – jego wybory, sukcesy, porażki, a nawet jak i czy uchroni je przed nałogami w życiu dorosłym. W latach osiemdziesiątych, czyli kilkanaście lat po teście, autor rozesłał kwestionariusze do rodziców już nastoletnich dzieci, by poznać ich aktualną sytuację. Praca nad wynikami trwała do 2014 roku i niedługo ukaże się książka opisująca ich przebieg.

 

Mi to jednak do złudzenia przypomina: dostaniesz ciastko/cukierka/batonik, ale po obiedzie/jak wrócimy do domu/jak wysiądziemy z samochodu. A takie „testy” robimy naszym dzieciom przecież niemal co dzień!

Mnie zastanawia siła i znaczenie naukowe takiego eksperymentu. Choć wstępnie podano już informacje, że chociażby te dzieci, które lepiej sobie radziły z niezjedzeniem pierwszej pianki, osiągnęły lepsze wyniki w końcowych testach szkolnych, lepiej radzą sobie ze stresem i miały mniejsze problemy z zachowaniem.

Mi to jednak do złudzenia przypomina: dostaniesz ciastko/cukierka/batonik, ale po obiedzie/jak wrócimy do domu/jak wysiądziemy z samochodu. A takie „testy” robimy naszym dzieciom przecież niemal co dzień! Ich wynik z kolei zależy od tak wielu lokalnych i chwilowych czynników i każdy z nich może zakończyć się zgoła odmiennym rezultatem, że jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że teraz sadzam moją córkę w pokoju, kładę przed nią piankę czy coś co jeszcze bardziej lubi, wychodzę, oczywiście wszystko nagrywam (bedzienajutuba! 😛 ) i na podstawie tego co dalej się wydarzy albo gratuluję jej świetlanej przyszłości i odkryć na miarę Kopernika (bo ona przecież też była kobietą 😉 ), czy też, jeśli dziecko połakomi się na słodycz załamię ręce, sprawdzę czy twarzowo jej w pomarańczowym i poszukam jej jakiegoś gniazdka w county jail 😉 , bo przecież nic innego nie czeka dziecka, które wcięło piankę.

Z jednej strony cieszę się, kiedy moje dziecko rozumie, że czekoladowe jajo kupimy teraz, ale zje je dopiero, kiedy: zapłacimy, wrócimy do domu, umyjemy ręce, zjemy obiad, umyjemy ręce, usiądziemy spokojnie – bo to znaczy, że przyjmuje logiczny ciąg zdarzeń i go akceptuje. Ale ten ciąg osadzony jest w scenariuszu całego dnia, w realnych wydarzeniach a nie oparty na, jak to się nawet określa, czymś w rodzaju tortury – masz patrzeć, nie możesz zjeść – jak ma to miejsce w sytuacji rzeczonego eksperymentu. Z drugiej więc strony, w tym teście z pianką chyba wolałbym aby moje dziecko bez zbędnej kalkulacji spałaszowało tę piankę i czekało na dalszy rozwój wydarzeń.

Nie przyniesie mi żadnej radości widok dziecka, które ślepo i poddańczo wykonuje nie do końca jasne polecenie obcej osoby, tylko po to, by otrzymać za to mierną gratyfikację.

Dlaczego? Bo skoro wiem co zrobi i mam sprawdzone po stokroć jej zachowanie w sytuacji na co dzień, która dzieje się podparta o autorytet rodzica, która ma sensowne i jasne podłoże racjonalne (nie je się słodyczy zamiast posiłku, nie je się brudnymi rękoma, nie je się w biegu) rozumiane przez dziecko, to nie przyniesie mi żadnej radości widok dziecka, które ślepo i poddańczo wykonuje nie do końca jasne polecenie obcej osoby, tylko po to by otrzymać za to mierną gratyfikację.

Taki osąd buduję też z pewnością na doświadczeniu płynącym z… siebie samego. Też byłem kiedyś dzieckiem! Tak! 🙂 I jako dziecko miałem taki mechanizm „samokontroli” w parokrotnym natężeniu. Kiedy ktoś mnie częstował, nawet czymś co lubiłem – odmawiałem. W kolejce po paczki na dziecięcych zabawach mikołajkowych ustawiałem się ostatni – nie rwałem do przodu, jak inne dzieciaki, następnie z tej paczki nie zjadałem – jeszcze w trakcie baliku – połowy jej zawartości. Całość donosiłem do domu i zjadałem te słodycze pod pełną autokontrolą – sam sobie mówiłem, co zjem danego dnia i paczka wystarczała na kilkanaście dni. I co z tego?

A no, to z tego, że jestem potwierdzeniem, że podobnie do tego jak zachowujemy się w dzieciństwie, będziemy działać w życiu dorosłym – czyli dowodzę tego co eksperyment. Ale zadaję pytanie – która z postaw jest bardziej pożądana na dzisiejsze czasy, jakie zachowanie pozwoli być skuteczniejszym w realiach prawdziwego życia?

Z lekką zazdrością patrzę na ludzi w moim wieku i młodszych, którzy wzorowo rozpychają się łokciami, którzy krzyczą „ja”, „moje”, „pierwszy”! Bo ja z natury zawsze ustąpię, odstąpię, dam pierwszeństwo, obejdę się smakiem, podzielę się ostatnim.

 

A to nie czasy dla takich. Więc… Pianka? JADŁBYM!

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.