To była dla mnie największa katorga

Miesiąc temu byłam razem z Gabi na tygodniowym pobycie w Niemczech. Było bardzo miło, jednak tam pierwszy raz w życiu doznałam najgorszej rzeczy, jaka mogła mi przytrafić się w macierzyństwie

Pisałam już o tym, że leciałam do Niemiec chora?

Bilety kupiłam 3 tygodnie wcześniej. Termin wylotu został ustalony na poniedziałek 23 lutego, a dokładnie trzy dni przed wyjazdem czyli 20 lutego, zaczęłam kurację antybiotykową. Od początku poprzedniego tygodnia leżałam w łóżku cała obolała, z zatkanym nosem, żyć mi się nie chciało, a domowe sposoby uzdrowienia nie pomagały. W piątek przyjęłam pierwszą dawkę antybiotyku i do poniedziałku poczułam się delikatnie lepiej, ale antybiotyk został zapisany na 10 dni, więc przez cały pobyt w Niemczech przyjmowałam dwa razy dziennie Klabax 500, Flavamed i Multilac – konkretnie, prawda?

Mimo choroby nie mogłam zrezygnować z wyjazdu. Po pierwsze: Gabi już od miesiąca czekała na spotkanie z babcią – babcia również nie mogła się nas doczekać. Po drugie: Gabi wiedziała, że polecimy samolotem, więc to była dla niej niesamowita atrakcja. A po trzecie: cały czas łudziłam się, że już jutro poczuję się lepiej. Niestety, było coraz gorzej.

Horror związany z moją chorobą na dobre rozpoczął się w dniu wylotu

Wcześniej leżałam sobie w łóżku i wstawałam na posiłki. W dniu wylotu musiałam odstawić chorowanie na bok, spakować siebie i Gabi, dojechać do Wrocławia i przejść całą procedurę odprawy na lotnisku oraz finalnie: zająć w miarę dobre dla nas miejsce w samolocie. Patrząc z perspektywy czasu uważam za duże szczęście to, że nie zasłabłam na lotnisku lub w samolocie! Wiedziałam, że muszę się spiąć na cztery godziny, a później pozwolę sobie na kontynuowanie chorowania u mojej mamy.

Jedną z niemile wspominanych rzeczy był fakt, że w czasie lotu z Wrocławia do Dortmundu myślałam, że ciśnienie mi łeb rozwali! Nigdy wcześniej nie miałam problemów z lataniem i zupełnie nie pomyślałam o tym, że jeśli boli mnie w głowa i mam osłabione ciało, to teraz może być trochę inaczej. I tym razem było inaczej – przez moją chorobę. W momencie wzbijania się w powietrze czułam, jak ciśnienie nachodzi mi do głowy. Nad chmurami w górze wszystko było OK, a horror rozpoczął się w momencie rozpoczęcia lądowania samolotu – teraz już wiem, że trwa ono znacznie dłużej niż wzbijanie się w powietrze! Efektem mojej niedyspozycji i lotu w chorobie była utrata słuchu na prawe ucho przez kolejne cztery dni!

Natomiast nie mogłam pogodzić się z tym, że codziennie, tuląc Gabi do snu nie czułam zapachu jej włosów. Była to dla mnie największa katorga, bo kładąc się z Gabi do łóżka, głaszcząc ją po plecach, śpiewając kołysanki, czułam ją tylko dotykiem, ale nie zapachem.

Śmieszna była sytuacja, kiedy moja mama mówiła coś do mnie szeptem, a ja widziałam tylko ruch jej ust i nic nie rozumiałam. Jednak zabawne to było przez dwa dni. Później zaczęłam zastanawiać się, czy ja nie ogłuchłam? Szukałam w myślach dobrego laryngologa, leżałam już na stole operacyjnym, a podczas spacerów po Lippstadt oglądałam w witrynach sklepowych aparaty słuchowe – bo przecież nie wiedziałam, czy odzyskam słuch. Po paru dniach ucho samo się odetkało podczas smarkania, a ja z jednej strony byłam przeszczęśliwa (wizja operacji była dla mnie przerażająca), ale paraliżowała mnie myśl, że to samo możne stać się w locie powrotnym do domu. Po 10 dniach antybiotyk wyleczył mnie całkowicie i nic złego się nie przydarzyło, ale wspomnienia pozostaną ze mną na zawsze…

Jednak było jeszcze coś gorszego

Coś, co odebrało mi całą radość z wieczornego usypiania Gabi w trakcie pobytu u mojej mamy. Coś, z czego zdałam sobie sprawę dopiero tam, w czasie mojej choroby. Każdy zna fraszkę Kochanowskiego

Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.

A ja, z punktu widzenia mojego macierzyństwa, dostałam jeszcze mocniejszy cios od choroby: nie czułam zapachu mojego dziecka. W ciągu ponad 10 dni straciłam zmysł powonienia. Jadłam pyszne potrawy przygotowane przez moją mamę, ale smak nie działał na moje kubki smakowe, a zapachu nie czułam nawet nosem. Jedzenie wyglądało smakowicie i znam kuchnię mojej mamy, ale wszystko jadłam bez większego entuzjazmu – jakbym jadła kartkę papieru czy styropian. Okropne, ale do przeżycia. Natomiast nie mogłam pogodzić się z tym, że codziennie, tuląc Gabi do snu nie czułam zapachu jej włosów. Była to dla mnie największa katorga, bo kładąc się z Gabi do łóżka, głaszcząc ją po plecach, śpiewając kołysanki, czułam ją tylko dotykiem, ale nie zapachem.

Mało kto zdaje sobie sprawę, jak ważny jest dla człowieka zmysł zapachu

Wiosna to czas, kiedy cały świat budzi się do życia. Zapachy kwiatów, łąki, lasu czy śniadanie na świeżym powietrzu i pomidory prosto z krzaczka oraz świeże pieczywo towarzyszyć nam będzie przez kolejne miesiące. Zapachy możemy chłonąć całym ciałem, ale co by się stało, gdyby nos odmówił posłuszeństwa? Widzisz wszystkie kolory wiosny, zieloną trawę czy pyszne lody na patyku, ale nie czujesz ich smaku… Kiedy nie możesz nacieszyć się smakiem i zapachem to tak, jakbyś nie żył.

Nie mogłam tego znieść. Wiedziałam, że nic nie poradzę na moją chwilową dysfunkcję, ale im więcej myślałam o tym, że nie czuję zapachu mojego dziecka tym bardziej chciałam sobie przypomnieć, jaki ten zapach był. Kiedy Gabi była mała pachniała jak wafelki waniliowe. Teraz jej zapach to długie spacery, zabawa na placu zabaw, pierwsze promienie słońca we włosach! To jest kwintesencja mojego macierzyństwa – móc czuć poprzez zapach moje dziecko.

Obecnie codziennie, kiedy usypiam Gabi do snu, daję jej na dobranoc buzi w czółko, życzę pięknych snów, przytulam mocno i zaciągam się jej naturalnym zapachem – jest to dla mnie, jak narkotyk, pozwala mi przeżyć kolejną dobę. Jutro nasz rytuał znowu się powtórzy: buzi, przytulanie, zaciąganie.

A ja po raz kolejny uświadomię sobie, jakie to szczęście móc czuć naturalny zapach Gabi i widzieć ją przez pryzmat aromatu dzieciństwa.

DSC_2290

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.