Czy stać Cię na kolejne dziecko?

Czy trzeba mieć pieniądze, aby pozwolić sobie na więcej niż jedno dziecko żyjąc w Polsce? Sprawdzamy kiedy się zaczyna, a kiedy zostaje zachwiane bezpieczeństwo finansowe w kontekście planowania rodziny.

 

„Myślicie o drugim dziecku?” – „Tak, myślimy. Ale drugie i potem koniec”. To pytanie, które często słyszy wielu rodziców „pojedynczych dzieci” ale jeszcze nie jedynaków. Oczywiście, że na jednym nie chcemy poprzestać, dwójka to takie minimum w naszych założeniach, a jeśli byłyby sprzyjające okoliczności to i trójka!

 

Sprzyjające okoliczności? A cóż to?

No właśnie o bezpieczeństwo finansowe tu chodzi. Tylko, w kontekście liczebności potomstwa, kiedy się ono zaczyna a kiedy zostaje zachwiane? Jaki dochód w rodzinie je zapewni, a jaka liczba dzieci będzie stanowić już zbyt duże obciążenie budżetu domowego?

Oboje z żoną pochodzimy z domów o licznym rodzeństwie, moja mama miała troje rodzeństwa, tata dwie siostry, u ojca żony było trzech braci i siostra u mamy dwójka braci. My mamy po dwójce rodzeństwa. Nie mamy więc blokady w planowaniu dużej rodziny, a nawet wzorce wyniesione z domu wskazywałyby, że jesteśmy w 100% gotowi na wielodzietność.

 

W pogoni za „naj”

Dzisiejsi rodzice – w tym pewnie i my – przywiązują dużą wagę do jakości materialnej jeśli chodzi o wychowanie i funkcjonowanie rodziny. Czy słusznie i czy nie za bardzo skupiamy się właśnie na tym aspekcie? Dziecko to wydatek – w dzisiejszej kulturze konsumpcji i dostępności dóbr, a także krystalizowaniu się granicy pomiędzy powszechnym a premium, również i my rodzice, odczuwamy potrzebę zapewnienia potomnym tego co naj! Najpierw naj-eko-jedzenie, potem naj-pokoik, naj-zabawki, naj-przedszkole, naj-języki, naj-kolonie i naj-wakacje… I tak w nieskończoność naj. A to nie są tanie rzeczy.

W moim domu nigdy „się nie przelewało”, były nawet okresy, gdzie pracował tylko jeden z rodziców, dzieciństwo żony to z kolei historia naznaczona rozwodem rodziców, a więc wychowanie przez samotną matkę trójki dzieci – przyznacie niełatwa sztuka. I w jednym i drugim domu nie było więc tak, że miód i mleko płynęły szeroką rzeką zawsze i stale. Takie doświadczenia z dzieciństwa każą mi dziś zadać sobie pytanie – jako ojcu swojego dziecka – ile faktycznie muszę dać dziecku by było szczęśliwe.

 

Przeciw modelowi 2+1

Ja, nie mając wszystkiego i na zawołanie, byłem szczęśliwym dzieckiem, dziś jestem szczęśliwym człowiekiem, wykształconym, żyjącym na poziomie. Pewne nawet niedostatki materialne w moim rodzinnym domu, nie wpłynęły w żaden sposób ujemnie na moje życie nastolatka, czy dorosłego już mężczyzny. Zatem o ile, musimy odpowiedzialnie podchodzić do planów założenia rodziny, o tyle nie możemy popadać w przesadę w planowaniu wydatków na dziecko. Szczególnie jeśli tych dzieci ma być więcej, bo iloczyn utrzymania jednego dziecka razy 3 czy 4 w ogóle może być odstraszający.

Inny aspekt kwestii materialnej gotowości rodzin do wielodzietności to sam fakt, że nie jest to zjawisko powszechne, a kiedy już się zdarza, to dziś jest wyjątkiem. Rodzice tacy siłą rzeczy wyróżniają się na tle większości modelowych 2+1 czy 2+2. To, że wielodzietność nie jest tak popularna, staje się momentami pewnym aktem małego, lokalnego heroizmu dwojga ludzi przyjmujących taki model rodziny na swoje barki. Ma tu miejsce przenikanie się gotowości finansowej z gotowością społeczną i psychologiczną, gdzie te dwie ostatnie też z kolei z siebie wzajemnie wynikają.

 

Czas na analizę możliwości

Społecznie nie jesteśmy gotowi, bo nie mamy poczucia bezpieczeństwa, które nie wynika z naszej osobistej sytuacji materialnej, ale z braku wsparcia systemu. Prorodzinność w Polsce, rządowe projekty i działania pomocowe, to zbiór mało skutecznych i nieefektywnych przedsięwzięć uruchamianych ad hoc, a nie z faktycznym zamysłem na naturalną stymulację młodych ludzi do większej rozrodczości. Nie ma działań z perspektywą długofalową. Trudno zatem się dziwić , że nie jesteśmy psychicznie przygotowani do roli rodzica wielodzietnego, kiedy od początku jesteśmy obserwatorami modelu atrakcyjniejszego – jedno, dwójka dzieci i zdecydowanie mniej zmartwień.

W obecnej sytuacji, kiedy ja osobiście nie mam wątpliwości co do chęci posiadania trójki  lub więcej dzieci (mówię tu o wątpliwościach natury światopoglądowej, planów na życie, ambicji, pragnień zawodowych), muszę mieć z tyłu głowy pytanie, czy podołam finansowo. Mówię to z perspektywy osoby prowadzącej gospodarstwo domowe na poziomie „średnim – wyższym”,  a więc, jednocześnie z potencjałem ale i z taką ilością obciążeń i niepewności (np. polityka fiskalna, prawo bankowe, uzależnienie narzędzi finansowych od kursów walut), że podejmując trud wychowania większej gromadki, muszę skierować się ze swoimi planami ku optymalizacji własnego budżetu domowego, na tyle, by wzrost liczby dzieciaków w domu nie miał wpływu na jakość ich życia.

Z pewnością czując na sobie jeszcze większą odpowiedzialność, trzeba mieć odpowiednio większą świadomość narzędzi finansowych, możliwości oszczędzania, optymalizacji wydatków i ich kontroli. Jeszcze dokładniej przyglądałbym się każdej złotówce, bo łatwiej jest kupić jedną parę butów dziecięcych, niż trzy…

 

Rodzina wielodzietna? Jak najbardziej! Ale z pełną świadomością finansową i mocnymi podstawami edukacji o tym jak wydawać pieniądze, jak je oszczędzać, inwestować i jak nimi zarządzać w perspektywie kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.