500 PLUS. Jak nie przejeść i nie przepić marzeń własnych dzieci?

Pięćset plus. W końcu i łamy naszego bloga zapełniają się treścią na ten temat. Do dziś, od kampanii wyborczej, przez dzień wprowadzenia, po pierwsze wypłaty świadczeń i ich konsumpcji przez beneficjentów, przetoczyła się przez media, w tym i przez blogosferę, żywa dyskusja.

 

500 plus-5

 

Do tej pory czytałem, obserwowałem, zasięgałem opinii, śledziłem rzeczywistość. To, że dyskusja o ekonomicznych, gospodarczych, politycznych aspektach tego programu powinna się toczyć to oczywiste – należy zadawać pytania, czy nas na to stać, czy to nie gra polityczna, czy akurat teraz, czy w taki sposób. Natomiast nie widzę, a nawet jeśli by się doszukiwać, to widzę, ale bardzo wąskie pole do dyskusji na temat SPOŁECZNEJ istotności tego programu. Taka forma pomocy wprost, finansowej, regularnej, nie socjalnej, bo nie zależnej od dochodu a prospołecznej, pro demograficznej jest wskazana.

Od lat słyszę zachwyty nad tym jak to niemiecka matka ma fajnie, bo urodzi i otrzymuje od PAŃSTWA „kindergeld”, aż do czasu uzyskania pełnoletniości dziecka. WOW! Niemcy takie zachodnie. Rząd w Polsce robi to samo – buuuuu, politycy tacy socjalistyczni! Na wódkę i papierosy dla patologii dają! Naprawdę? Od startu dyskusji dookoła tego programu miałem okazję odwiedzić kilkunastu znajomych, którzy z racji posiadania potomstwa będą, jak i my, beneficjentami tego programu. Wśród nich nie spotkałem nikogo, kto cieszyłby się z dodatkowej skrzynki wódki, czy sztangi fajek „na dziecko” 🙂 .

Co więcej, w przewadze wśród tych znajomych i rodziny pozostają rodzice, dla których, powiedzmy sobie szczerze, tę pięćset (czy też pięćset razy ilość potomków) złotych nie stanowi o comiesięcznym być albo nie być. Po prostu mają mocny fundament finansowy wypracowany przez siebie. Podobnie jak u nas.

Oho! Czyli kolejny fakap programu! Pieniądze otrzymają ci, którzy ich nie potrzebują! Tak, to chyba drugi po „wódce i papierosach” argument, dający się słyszeć po stronie sceptyków – tak sceptyków, bo przecież nie przeciwników – trudno nazywać przeciwnikami tych, którzy finalnie i tak będą dobrowolnie partycypować w korzyściach tego programu. Otóż nie.

Zmieńmy od podstaw sposób myślenia o tym wsparciu. Szczególnie my, którzy możemy swobodnie przesuwać sobie pozycje – wpływy, wydatki, oszczędności, my którzy nie musimy żyć od-do. Jak zmieńmy? A, no najprościej: to nie są pieniądze dla nas a dla naszych dzieci. Więc po pierwsze niejako nie do nas należy ocena ich przydatności i celowość tego wsparcia. Po drugie pomyślmy o nich w kategorii „ZZ” – zainwestuj i zapomnij. Zróbmy z nich świnkę skarbonkę – tak jak rzeczywiście uczymy dzieci pierwszych finansów i uczymy w tej śwince odkładać na swoje marzenia – rolki za rok, czy też lody za tydzień. Tu zróbmy to w większej, dorosłej skali. My tak zrobimy.

 

500 plus-3

 

To wsparcie, tak długo jak będzie przyznawane, u nas będzie gromadzone. Na co? Tego nie wiemy, bo to nie nasze pieniądze, a naszych dzieci – i to one zdecydują w spełnieniu jakiego marzenia te dodatkowe fundusze im pomogą.

Przemodelujmy myślenie o tej pomocy jako o COMIESIĘCZNYM pięćset na DZIECKO. Dlaczego nie miałoby to być ROCZNE 6 tysięcy na marzenia DZIECI? Albo 60 tysięcy (plus odsetki!) w dekadzie na  jakieś ICH cele. My właśnie tak na to patrzymy i tak  będziemy zarządzać tymi środkami – z perspektywą długoterminową i z horyzontem na dzieci, nie na nas.

 

500 plus-4

 

Przychodzi mi do głowy jeszcze jeden argument po stronie sceptyków, ten odnoszący się do gospodarki i finansów państwa – że nas – państwa, podatników – nie stać na takie działanie. Ten głos podnoszą często osoby świadome mechanizmów budżetowych, dobrze sytuowane, mające wiedzę, jak finansowane są takie programy. I tak nieco przekornie myślę, że dla nich i spokoju ich sumienia najbardziej optymalną formą „konsumpcji” tego wsparcia będzie: w pierwszym kroku oczywiście przyjęcie go, w drugim kroku założenie, jak w moim wywodzie, czyli perspektywa długoterminowa a ostatecznym beneficjentem dzieci, w trzecim kroku zainwestowanie w nic innego jak obligacje oszczędnościowe emitowane przez… państwo! Wow! Dlaczego? To proste – mamy tu potrójny profit! Rodzic z czystym sumieniem pobiera świadczenie, dokłada się do zabezpieczenia przyszłości dzieci, nie nadwyręża (co tak mu przecież leży na sercu) budżetu państwa, bo przez zakup obligacji reinwestuje te środki w obieg budżetu! Voila!

Inwestycja w obligacje to też warte rozważenia rozwiązanie dla wszystkich tych, którzy mają mniej dyscypliny finansowej w sobie. Obligacje oszczędnościowe to papier dłużny długoterminowy, a więc zainwestowanych środków nie można ot tak sobie dysponować na dowolne cele – raz „włożone” będą spokojnie czekały na marzenia Waszych dzieci.

Drodzy. Każdemu wg potrzeb.

 

Nie generalizujmy więc, kto na co przeznaczy – są rodziny, które potrzebują tych pieniędzy tu i teraz, są też takie, jak choćby my, które mogą te 500 zł odłożyć „na kupkę”, na jakieś marzenie mojej córki, jednej czy drugiej – bo niech się okaże za lat kilka, że Gabi chce być pierwszą znaną na całym świecie „żużlówką” (nawet nie ma jak dotychczas formy żeńskiej „żużlowca” 😉 ) to ja będę na to gotowy, będę miał na ten motor dla niej!

 

500 plus-2

 

Wpis powstał we współpracy z Ministerstwem Finansów. Opinie w nim zawarte należą w 100% do autora tekstu.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.