W interesach czy dla przyjemności?

Kiedyś chyba funkcjonował taki podział wyjazdów bliższych i dalszych prawda?

W każdym razie ja bodaj w jakimś starym filmie widziałem taką scenę, gdy w recepcji przybywający do hotelu gość właśnie tak został zapytany o cel podróży. Od tego czasu, często kiedy Maria zarządza/informuje/prosi/pyta o jakiś nasz wspólny wyjazd – pytam: a w interesach czy dla przyjemności?


Dwa ostatnie dni pogoniły nas do Wrocławia i Poznania. Obie wyprawy raczej w interesach, jednak my lubimy zawsze sprawy do załatwienia połączyć z czymś przyjemnym. Kiedy większość wyjazdowego dnia zabiera nam cel główny wyjazdu to przyjemnością jaką możemy sobie jeszcze gratis zaserwować jest już tylko spacer, często połączony z jakąś wizytą w knajpce – będąc poza domem zjeść też trzeba.

We Wrocławiu będąc na Bielanach zajrzeliśmy do Pizza Hut – ja nie przepadam ogólnie, jednak od czasu gdy poznałem ich Prosciutto e Ruccola jestem skłonny, mając ochotę na dobrą pizzę na cienkim spodzie, dać się namówić. Fajnie też – jak się okazało – odmienili bar sałatkowy. Nie wiem czy to tylko taka czasowa letnia jego odsłona, ale z korzyścią by było gdyby zmiany te zostały na dłużej, na zawsze nawet.

 

Tuż obok  była apteka  jest Starbucks. Nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji skosztować tej wyjątkowej kawy. W sumie, to chyba ściślej kawy w tym wyjątkowym kubku z tym wyjątkowym logo (czy też LĄGO jak mawiał Wojciech Mann w jednym ze swoich skeczy programu z lamusa – Za Chwilę Dalszy Ciąg Programu – kto nie zna – klik:). Tym razem też nie miałem ochoty po obżarstwie w PH, jednak Maria bardzo chciała – chyba załączył jej się syndrom „McDonald’s wczesne lata ’90” – tzn. wstyd jeszcze nie być ;). Więc wdepnęliśmy. Nie wiem jak tworzy się marketing i legendę wręcz tak okrutnie przeciętnych miejsc – no nic, wszystkiego wiedzieć nie mogę. W każdym razie Maria rozejrzała sie, poczytała menu i stwierdziła, że nic dla niej tu  nie ma. Fuck! – od dziś wiem co jest szczytem alternatywności i anty-mainstreamu – wejść do Starbucks i nic nie kupić stwierdzając, że nie ma tu odpowiedzi na moje potrzeby :).

Mi z kolei zapach kawy narobił apetytu na zwykłą białą. W kubku na wynos ofkors! 😀


I tak w blasku zachodzącego słońca, przy łykach kawy z kartonu, jadąc hajłejem (AOW – Autostradowa Obwodnica Wrocławia 😉 ku końcowi zmierzał ten intensywny dzień.

We Wro byliśmy sami – tzn. bez Córki – została w domu z Ciocią. Do Poznania drugiego dnia pojechała już z nami. Porządziła trochę na biurkach w biurze nieruchomości, które odwiedziliśmy – spinaczy nie chciała oddać, porządziła trochę w mieszkaniu i… zgłodniała.

Poznań to moje miasto niemal rodzinne a ostatnio rzadko bywam – jeśli już to nasze wizyty kończą się w Ikei albo Malcie – bo taki też zazwyczaj jest ich cel. A bardzo brakowało mi Starego, Półwiejskiej, Browaru – bo to są miejsca, które określają całe moje lata mieszkania w Poz. Więc na spacer wybraliśmy się właśnie w te rewiry. Kiedy na Rynku znalazłem knajpę, którą znam sprzed lat nieco się zdziwiłem, bo lokale na Starym Mieście raczej szybko rotują. Jednak Room55 się ostał. Z drugiej strony mało dziwne – wyśmienite jedzenie, dobry serwis – to trwają.

Ten deser! Prostota, którą pokochaliśmy – owoce z serkiem mascarpone. De facto zamówiliśmy dla Gabi, bo te owoce ostatnio wcina – i maliny, i borówki, jednak tego dnia wolała… suchy chleb. Jak to dobrze być w „swoim” mieście i z pamięci znać nawet spożywczaki w bocznych uliczkach 🙂

Kurczak w sosie teriyaki – czyli jakieś słodkawe coś, jak dla mnie

I niby zwykła, pospolita karkówka z grilla, z grillowanymi warzywami i sosem czosnkowym. A nawet ten ostatni wyjątkowo smaczny!

Po obżarstwie i szaleństwach w foteliku do jedzenia, trochę zasnęliśmy w wózku i trochę pospacerowaliśmy, m.in. po parku J.H. Dąbrowskiego, jakże odmienionym przez właścicielkę Starego Browaru :). A zdjęć nie ma bo aku w aparacie padł 🙁 – trzeba jakiś backup nabyć w końcu.

P.S. Serdecznie pozdrawiamy naszą Czytelniczkę – Sąsiadkę z Poznania.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.