Czterdziestolatek, osiem lat wcześniej. To ja!

32 lata. Co to za wiek. Na pewno nie taki, żeby mieć powód do depresji urodzinowej 😛 – Mario, żono moja! Wczoraj skończyłem rzeczone 32 lata. Jasny gwint – metrykalnie to już całkiem sporo. Ale…

Sporo, jeśli przypomnę sobie, że kiedy ja miałem lat 6, moja mama miała właśnie 32 lata. Rozumiecie to, prawda? Przecież ona dla mnie – sześciolatka w krótkich portkach i na rowerze Pelikan – wtedy była „starym człowiekiem” a już na pewno dorosłym, takim z zupełnie innej galaktyki :). To dowodzi dwóch rzeczy: że punkt widzenia zależy od punktu położenia, oraz, że mamy lat tyle na ile się czujemy. No ja o sobie dziś na pewno nie powiem, żem stary człowiek.

W ogóle nie widzę po sobie postępu wiekowego. Tylko jakieś zewnętrzne głosy w towarzystwie mi o tym mówią; ostatnio często słyszę: Kuba wyglądasz jak prawdziwy tata, Kuba, ale zmężniałeś… To chyba pozytywne reperkusje (taki tam oksymoron mi wyszedł) posuwania się mojej chronologii życiowej do przodu (jak niby miałaby się posuwać w tył, Pasek!). No, jedynie wątroba zdecydowanie już nie ta sama co na studiach :P.

Można by liczyć, kalkulować, że może jestem już w połowie swojego żywota (to tyle pesymistyczne, co statystyczne), albo w jednej trzeciej (optymistycznie), albo w jednej czwartej (niewiarygodnie optymistycznie ;), ale po co? Czas se leci, a życie ma to o siebie, że każdy wiek ma swoje przymioty. Nie powiem, że raz nie jeden wspominam – kurde, z perspektywy dorosłego już Jakuba to naprawdę beztroskie (a jak wtedy mówili, to nie wierzyłem) – życie licealisty, wracam pamięcią do czasów studiów, gdzie jako taka dorosłość przeplatała się jeszcze z młodzieńczym – jak to mawiam – gównem w głowie :).

To są dla mnie właśnie takie istotne cezury życiowe. Nie metryka – to tylko liczby i sucha chronologia. Nasz wiek wyznacza bieg naszego życia. Dziś więc, mimo tego, że za moment dobiję do chrystusowego wieku, mogę nazywać się świeżo upieczonym mężem, młodym tatą… Każdy z nas może znaleźć u siebie takie wydarzenia bieżące i przeszłe, które świadczą o tym, że jesteśmy młodzi (wyświechtany slogan – alert!) duchem. Ale tak właśnie jest!

Kobity, po co Wam ta depresja urodzinowa? (to pytanie do tych Pań, które przyklaskiwały mej żonie w komentarzach pod tym postem 😉 Po co? Ja mam się załamywać bo już nigdy nie pojadę na Pelikanie, albo nie poniesie mnie trójnocny studencki melanż  i że moja szanowna dupa jest już za szeroka na każdą huśtawkę na placach zabaw? To se ne vrati i już!  Czy, że ta wątroba już nie teges? To akurat nie jest powód do załamki a jedynie do refleksji – że owszem, duch, duchem a ciało ciałem. I jest dla kogo o tę wątrobę dbać.

Wierzcie lub nie, ale gdyby nie to że jakieś obiektywne fakty, nie przypominały by mi, że 25 stycznia każdego roku, mija kolejny od moich narodzin, to sam bym o tym nie pamiętał. Naprawdę. Pamiętam o tym tylko na zasadzie skojarzeń, ale nie o samym fakcie. Nie fascynuję się tym, nie skupiam się na tym. Skupiam się natomiast na tym, by każdy z 365 dni od 25 stycznia do 25 stycznia, czy też od 17  maja do 17 maja, albo i od 4 października do 4 października (nie, to żadne „szczególne” daty) po prostu by każdy dzień, mógł być potencjalnie kolejną cezurą mojego życia – by był… wyjątkowy? Nie, po prostu wykorzystany.

P.S. Nie jest też dla mnie problemem, określić siebie już dziś, tak jak w tytule (będącego parafrazą tytułu polskiego serialu – pozdro dla kumatych :P). To przecież też będzie piękny wiek! To właśnie wtedy przypada tzw. kryzys wieku średniego u faceta, czyli: zrobię sobie tatuaż, kupię Porsche, będę chodził w czerwonych, rozwiązanych Conversach! Pięknie, nie mogę się doczekać!

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.