„Bogowie”. Doskonała historia w niedoskonałym filmie

Na początek zarzucę kotwicą: ten film powinien obejrzeć każdy. Niezależnie od oceny jego walorów estetycznych, która może, jest i powinna być subiektywna, a moja jest taka, jak wynika poniżej.

Od razu wyjaśnię – nie jest źle, jest nawet bardzo dobrze, jest poprawnie, nic nie spieprzono. Nie trąci Hoffmanowską ekranizacją szkolnych lektur, nie ma nic na siłę, nie ma patosu – tego całego zła, które lubi popanoszyć się w rodzimych produkcjach – nie ma.

Ale nie ma teżta opowieść czegoś wyjątkowego, czegoś na co ta, przecież tak autentyczna i momentami niewiarygodna historia, zasługuje trafiając na ekran. Nie wiem, może to niedostatek reżysera, który się porwał. Może (właściwie to bardzo i na pewno) chciałbym zobaczyć tę historię, ale np. spod reżyserskiej igły Krzysztofa Krauzego. Wiedząc, co ten reżyser potrafi wyciągnąć z tak prostych, ludzkich historii jak wymyślony dług – Dług, jak życie ułomnego malarza – Mój Nikifor, jak pogmatwana codzienność przeciętnej rodziny – Plac Zbawiciela, pozwalam sobie domniemać, że o Relidze stworzyłby poruszające arcydzieło.

Co jest nie tak zatem z filmem Palkowskiego? A no to, że jest ten film zrobiony prawidłowo, podręcznikowo a wg podręcznika specyficznego dla zachodniego sposobu układania wątków i zawiązywania fabuły. Żal mi, że obraz ten, obraz, którego akcja częściowo działa się w okresie Kina Moralnego Niepokoju, a i sama historia jest niespokojna moralnie, nie został nakręcony właśnie przy udziale dziedzictwa tego nurtu! Tego mi zabrakło.

Są w filmie momenty, kiedy zaciskam zęby, kiedy nakrywam się łokciami, kiedy beczę tak, jakbym to ja stał na tym ponurym korytarzu PRLowskiego szpitala, jakbym to ja był matką ledwo nastoletniej Ewy,  czy ojcem syna – pierwszego polskiego dawcy… Zdecydowanie był to pierwszy film, na którym mój płacz nie był powodowany ckliwymi zabiegami zmierzającymi do wywołania wzruszenia, a prawdziwie odczuwaną przeze mnie, przez widza, bezsilnością, brakiem zgody, takim samym jaki ogarniał ambitnego kardiochirurga, kiedy było nie tak, kiedy „serce nie sługa”. Myślę, że to m.in. za sprawą mistrzowsko sugestywnej gry doskonałego w swej roli Kota.

Stąd też nie rozumiem fali nagłych zachwytów nad kunsztem Tomasza Kota. To nagłe olśnienie, wśród tych, którzy wyszli z kina. Przecież to oczywiste, że to aktor największego formatu. Inaczej może myśleć jedynie ktoś, kto przykleja jego twarz, do produkcji typu Niania, czy lekkie komedie jak Ciacho, Wyjazd Integracyjny – tam po prostu gra się na tyle ile trzeba, a że nie trzeba… Hej, a Skazany na Bluesa? A Erratum? A nawet Testosteron? Nie widzieli ci, którzy dopiero w mocniejszej produkcji AD 2014 z udziałem Kota, dostali objawienia? Podobna refleksja nachodzi mnie, kiedy czytam o tym jak film jest dobry, MIMO ŻE polski… To jakie szanowne grono widzów polskie kino zna?

Krótko: film „Bogowie” obejrzeć musisz! Choćby po to, by poznać historię tego wielkiego człowieka. Wielki człowiek, to nie jest pusty banał przy profesorze Relidze. On wtedy robił i walczył o coś, co nawet dziś w niektórych ciasnych umysłach budzi wątpliwości. On, wtedy, 30 lat temu, w innym, chorym, ustroju! Film ten staje się więc lekturą obowiązkową, bo jego życiorys powinien być znany każdemu, tak samo jak i biografie Karola Wojtyły czy Lecha Wałęsy. Musisz obejrzeć ten film, by nie być ignorantem i nigdy nie poznać głębi tego zdjęcia, czy też myśleć o profesorze jako o jakimś „gościu”, co zrobił przeszczep – jak przeczytałem w jednej z recenzji filmu…

religa

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.