Seks po pijaku się nie liczy!

Kiedyś wysłuchałem w Trójce reportażu o małżeństwie trzeźwych alkoholików (takich, co kiedyś pili, ale aktualnie nie są w szponach nałogu). Takie historie zawsze są przejmujące, ta była tym bardziej, że dwoje ludzi opowiadało o tym jak siebie – samych i wzajemnie – ściągnęło na dno.

 

Z tej opowieści utknął mi w głowie szczególnie jeden fakt, na pytanie reportera jak to się zaczęło, oboje zgodnie odpowiedzieli, że od wieczornego kieliszka wina, który stał się u nich rutyną, bo to odstresowało, czyniło wieczór przyjemniejszym i… seks smakował po alkoholu dużo lepiej.

Pomyślałem – czy to możliwe, żeby wprowadzać się w stan małego rauszu po to by w łóżku było lepiej? A może bez tego w łóżku nie byłoby nic? Może te procenty były niezbędne by przełamać siebie, by puściły jakieś hamulce? By wyzbyć się jakiejś niechęci do partnera? Miałem też znajomą, która kiedyś po rozstaniu z chłopakiem po kilku latach związku, powiedziała, że bzykali się w zasadzie tylko po kieliszku… Czy to nie zaczyna pasować właśnie do związku, który nie jest szczery, mocny?

Nie chcę zabrzmieć jak felietonista Frondy albo innego takiego periodyku. Oczywiście mam, jak każdy chyba, w swoim życiu odcinek, taki czas, w którym najmocniej wówczas niósł mnie melanż i przeróżne rzeczy się działy. Z seksem po pijaku, na kacu, na rauszu – włącznie. Imprezy, koleżanki, zdrady jakieś, adrenalina i tak dalej.

Ale żeby w dojrzałym związku? Mąż i żona? Czy też stały partner i partnerka? Żyją pod jednym dachem, jedzą razem, kupę robią w jednej toalecie, a do seksu, czyli by być najbliżej, potrzebują wspomagaczy i ogłupiaczy? Taki seks po pijaku to dla mnie przeciwny biegun klasycznego TRZY RAZY „P” – Pod kołdrą, Po ciemku, Po bożemu.

Trzy „P” funkcjonuje już niemal jako dowcip, nie słyszałem o takiej parze w moim otoczeniu – bo i kto by o tym otwarcie powiedział, swoją drogą. Natomiast historię (historię dosłownie – bo związek już nie istnieje) dwojga, którzy, jak się okazało po latach, bzykali się tylko po kielichu znam z życia! Nie byli małżeństwem i chyba najlepiej stało się właśnie tak, że każde z nich ostatecznie poszło w innym kierunku, bo lepiej tak, niż iść w tym samym, kiedy prowadzi na dno… Tak jak w życiu tej pary z reportażu.

I w jednym i w drugim, choć skrajne oba, przypadku jest chyba jakiś problem ze szczerością, z otwartością, z poczuciem bezpieczeństwa i intymności… Skoro w przypadku „3 x P” dwoje nie potrafi w łóżku (na pralce, blacie, masce samochodu… 😛 )patrzeć sobie w oczy (lub w coś innego 😛 ), to z kolei ci w sytuacji zastosowania używki, nie potrafią tego samego na trzeźwo, czyli w pełnej świadomości a więc kiedy są po prostu sobą. Do zbliżenia potrzebują „drugiej osobowości”?

 

Przecież to oszustwo. To jest oszukiwanie siebie, drugiej osoby, to jest ogólny fałsz, który w takiej sytuacji zaczyna dominować w związku! W życiu!

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.