Pracowałem w: BIEDRONKA. Czyli, firma spoko, ale ludzie jacyś dziwni…

Biedra atakuje! Nie, nie. To nie imperialistyczny atak biedronkami podobny do tego jak niegdyś rzekomo USA zarzucały nasze dorodne plony ziemniaczane stonką :). Sieć dyskontów Biedronka za chwilę będzie miała swój przyczółek w każdej mniejszej mieścinie. Naoglądam się tego i nasłucham w pracy – od drobnych sklepikarzy, którzy nie mają szans z owadem gigantem. Prawa rynku.

Biedroneczko leć do nieba…

Ja przygodę z Biedrą zacząłem kiedy przeprowadziłem się na swoje w Poznaniu – równocześnie niemal z moim blokiem na Naramowicach stanęła Biedrona – był to najbliższy sklep więc siłą rzeczy zacząłem tam nabywać dobra spożywcze, mimo że wcześniej w mej świadomości ten dyskont funkcjonował raczej kojarzony z tanimi geesami. Preferowałem jakieś Chaty Polskie i Piotry i Pawły. Przekonałem się szybko, że woda mineralna zdjęta z palety smakuje tak samo jak ta z półki a jogurty „z biedronki” to te same co z Bakomy. Z czasem nawet zacząłem urządzać mieszkanie w oparciu o gadżety z Biedry  – szklanki, talerze, mopy jakieś. Stały klient.

No i kiedyś przy kołowrotku (ta bramka wejściowa to jest) ze stojaka na materiały reklamowe sięgnąłem po ulotkę. Się okazało, że była to taka marketingowo-promocyjno-PRowa publikacja o firmie – z kim współpracują, etyka, zrównoważony rozwój, dynamizm, dobry pracodawca, kariera i takie. A z drugiej strony okładki tejże publikacji  na czytającego spozierała twarz dyrektora operacyjnego regionu wraz z faksymile jego podpisu. No i tak dobrze temu człowiekowi z oczu patrzyło a uwiarygodniony owym podpisem był, że Jakub stwierdził: kurde, chyba chcę dla nich pracować.

Tomasz Suchański – to jego twarz zachęciła mnie do bliższej kolaboracji z JMD i to z nim też odbyły się dwie rozmowy rekrutacyjne. Pozwoliłem sobie wymienić jego nazwisko bo do dziś w mojej głowie ta osoba funkcjonuje jako człowiek wielkiej klasy, doskonałej intuicji, wiedzy i wrażliwości handlowej i dużego autorytetu zawodowego. Dziś nie jest już dyrektorem regionu – jest CEO w JM a ostatnio słyszałem  go kilka miesięcy temu w Trójce – mówił o ekspansji sieci – słucha się go jak prawdziwego wizjonera – wówczas mówił o zbliżaniu się do 2000 lokalizacji a dziś już dawno opadło konfetti po fecie na 2000. sklepie a elcedeki i laptopy sprzedane na allegro.

Stażysta – to brzmi dumnie!

Po wspomnianych dwóch rozmowach rekrutacyjnych zostałem Kierownikiem Rejonu Stażystą. Chyba, mimo młodego wieku, ująłem ich tym, że: 1. sam aktywnie do nich aplikowałem (bez ogłoszenia), 2. miałem doświadczenie u dużych – LPP SA, Ultimate Fashion i Piotr i Paweł – na stanowiskach kierowniczych, 3. wiedziałem co to FIFO :), i 4. że 10. dzień miesiąca to ten kiedy należy mieć najlepsze zatowarowanie 😀 – tak zapamiętałem tę rozmowę.

No więc jako stażysta trafiasz pod skrzydła starszych stażem i się szkolisz – tradycyjnie jak to ma miejce w takich sieciach – jedziesz od dołu – kasa, wykładanie towaru, czerwony fartuch (wtedy jeszcze takie były paskudne), własny służbowy nożyk do cięcia tektury i folii – najciekawsze było rozcinając zgrzewkę przedziurawić tym nożykiem butelkę z colą albo innym kolorowym ulepkiem … No i operator maszyny myjącej – to było fascynujące – choć nie poraz pierwszy z nią miałem do czynienia – ale to w innym odcinku cyklu.

Czerwony fartuch i wożonko

Pierwsza moja pracownicza Biedra – Os. Piastowskie w Poz – mały ciasny sklepik atakowany od pn to pt przez studentów – (Tiger 1L – hit zakupowy), w weekend plaża, ale ogólnie sklep wysokoobrotowy. Potem Pobiedziska – plaża 7 dni w tygodniu – w sobotę i niedzielę może trochę więcej ruchu, bo klasyczny dzień bambra. Następnie trochę dalej – Ostrów Wlkp. tam już etap kierownika – szkolenie z innym rejonowym – czyli wożonko od sklepu do sklepu i kontrola, kontrola, kontrola. Czasem przerzut jakiegoś towaru między sklepami. Ciekawostka: Opel Astra kombi III mieścił w sobie całą paletę cukru – oczywiście rozłożoną po całym aucie.

Jak to w tym (spożywczym) biznesie – trzeba być gotowym na szybkie zmiany – któregoś dnia rano w hotelu po śniadaniu odbieram telefon: Kuba – jedziesz do Pabianic – tam się sklep otwiera, trzeba pomóc. No i tak już zostałem w łódzkim. Masakra – inny świat. Ludzie jacyś inni, ta mentalność… Nie było łatwo się przestawić. No i towarzystwo w pracy na jakie tarfiłem. Szkolić mnie mieli:

Ludzie to największy kapitał! Podobno…

Zdzisław – dla niego priorytetem było kilka razy dziennie odwiedzić jeden ze sklepów – tam miał swoją ulubioną kierowniczkę, bardzo ulubioną. Zdzisław był już po jednym rozwodzie i pracował ciężko nad drugim :). „Uwielbiałem” z nim jeździć – w samochodzie fundował mi cudowną kąpiel nikotynową. Oprócz tego Zdzichu był nieformalnym liderem całej łódzkiej grupy rejonowych – zwoływał zebrania, wyznaczał kogo trzeba skasować i tym podobne. Taki cwaniak za trzy grosze.

Grażyna. Łe kurde. To jest historia. Spadek w JMD po PSSach. O standardzie pracy Graży nie będę dużo pisał – niech Wam wystarczy krótki opis rekrutacji w jej wykonaniu: ciasne pomieszczenie socjalne w jednym z marketów, oczywiście obowiązkowa zasłona dymna z ćmików – nieźle nie – rekrutacja! Kawa w duraleksówce. Ona siedzi na krześle popija kawę, ja na biurku bo nie ma miejsca, kandydaci kolejno na stojąco. W sumie dla nich to miało pomniejsze znaczenie bo interview było krótkie – „a czemu pani kce tu pracować?”, „ile pani kce zarabiać?”, „dzienkuje”. No i kryteria wyboru do pracy: „nie nie, jej nie wezne, za młoda” – o poczciwej dziewczynie po szkole handlowej szukającej pierwszej pracy. „Ten sie nada” – o prawie czterdzistolatku który przedwczoraj opuścił zakład karny! Tak! „Się nada bo ma żonę i dzieci i musi je utrzymać to mi nie odejdzie” No, no. Nie odejdzie. Spierdoli, z zawartością sejfu. No mnie to się włos na głowie jeżył.

Robert. Mój rowieśnik. Spoko gość tylko trochę poszkodowany, bo dwa miesiące po tym jak się ożenił zmienili mu rejon ze Szczecina na Łódź. Żonę miał w Szczecinie.

Był jeszcze Marek – z Lidla przyszedł i miał trochę na wszystko wyj… ątkowo gdzieś. „Bo w Lidlu to było tak…” lepiej czyli. No i kilka interesów na boku prowadził.

Był i Sławek, też rówieśnik. Z nim była taka historia, że zatrudniony był z takiego programu Management Trainee – absolwenci studiów i ich pierwsza praca. Mówiło się o nich – skazani na sukces – no bo fakt, wyróżniali się choćby ogładą. Inni na tych z MT patrzyli jak na karierowiczów i lizusów. I z tego względu Sław unikał jak ognia przyznawania się, że tak trafił do Biedry – taki trochę zaszczuty był przez resztę tej dzikiej ekipy.

Rzeczywistość z perspektywy owada

„Na sklepach”. Jak to – wprowadzając mnie w stanowisko – powiedział kiedyś Zdzisław – pracownik przychodzi do pracy i chce zrobić jak najmniej, ty jesteś od tego żeby zrobił jak najwięcej… No nie wiem czy w siedzibie JMD zarząd wykuł by w złotych literach takie motto nad głównym wejściem jako ideę firmy… Tak czy inaczej miał nieco racji Zdzichu. Tylko, że ludziom na sklepach nie do końca brakowało chęci a wiedzy i umiejętności. To były czasy kiedy praca w Biedronce miała jeszcze pejoratywne konotacje więc i podejmowali ją tacy a nie inni ludzie. Dziś nawet z perspektywy klienta widać jakościową zmianę.

Ale były momenty, kiedy trudno było się nie zdziwić. Był stosowany taki system przepływu informacji – w sumie to głuchy telefon – pasuje ta nazwa bo i zasada taka sama i, o zgrozo, efekt często też. Idzie polecenie, że wg prognoz będzie silny wiatr w nocy, więc należy sprawdzić czy w otoczeniu budynku sklepu nie ma elementów potencjalnie niebezpiecznych – wiat, daszków, nieprzymocowanych koszy i dać info o tym. I takie polecenie wydaje kiero na sklep tzw. biurowy, czyli główny, który to dalej ma zadzwonić na sklep A, sklep A na sklep B i tak dalej aż sklep X zamknie pętle i potwierdzi info na biurowy… No więc w efekcie, sklep X dzwoni i mówi, że: u nas drzwi od magazynu są zaplombowane. Nawet strach sobie wyobrażać co i na jakim etapie (8 sklepów) zostało zmienione w tej informacji i co po drodze inne sklepy zrobiły i sprawdziły… I cała robota w pizdu!

Trudne sprawy, czyli kronika kryminalna

Nie było tygodnia bez informacji o włamaniu na jakiś sklep – zawsze ginęła gotówka z sejfu – dachem wchodzili, karty wycinali, otwory w ścianach wykuwali – nie było tylko podkopów. Kradzieże alkoholu były na porządku dziennym, ale nie takie, że pod pazuchę i cichaczem. Wchodzili panowie, dokładnie pełen koszyk (ten mały ręczny czerwony) wódy i szturmem przez kasę i w nogi! Się goniło takich potem po mieście, aż nie uciekli w osiedle krzycząc np. „Sebaaaa gonią nas!” No Seby to już nikt nie chciał poznać, nawet za te parę flaszek…

Hitem złodziejskim było jednak to: szósta rano, otwarcie sklepu, światła, biuro, rolety z chłodni… no i coś z tej chłodni nie chłodno, ciepło wręcz, i nie słychać jej, i miękkie wszystko. Z agregatu na dachu zniknęło całe aluminium :D. Na złomie pewnie kilka dyszek za to dostali a w lodówkach było towaru za 14 tysięcy… Jeszcze tego dnia chłodnia zostaje uzupełniona świeżą dostawą a agregat naprawiony. I wiecie co? Drugiego dnia to samo… Rurki i wymienniki z tego samego agregatu znów zniknęły. I 15 tysięcy w pizdu! No ale po tej drugiej akcji to już agreagat okratowali. Moc!

He! A mój przełożony – nie potwierdzone żadnym pismem z pieczęcią ministerstwa – ale każdy o tym mówił – podobno z wykształcenia: szkoła zawodowa piekarz, potem studia na AWF i podypolomowe ze śpiewu operowego… Niezły kwiat.

Biedra zawsze spoko!

Nienormowany czas pracy – specjalne papiery na to były podpisywane – konsultowane z najwyższymi organami Inspekcji Pracy – to był etap kiedy Biedronka po tych wszystkich aferach była ogromnie wyczulona na tym punkcie. Jednak to nienormowanie skutkowało tym, że czasem w pracy było się ponad 24 h. Wspomniane wyżej otwarcie nowej lokalizacji w Pabianicach – pamiętam jak dziś, jak w dwa dni trzeba było zatowarować cały sklep by 23 grudnia tłumy mogły rzucić się na mandarynki za 1,99 zł/kg i naczynie żaroodporne 3 litry za 9,99 zł. Więc cały dzień i całą noc fizycznie na sklepie, potem do hotelu prysznic i na 6 rano na otwarcie na galowo z powrotem. A po całym dniu w auto na A2 i do Poznania no bo jutro Wigilia… Że ja wtedy nikogo nie zabiłem…

W sumie długo w JMD nie pracowałem – ta zmiana regionu z Poz na Ldz i mi, i w efekcie firmie nie pasowała. Ale jak na ten czas to dużo mnie Biedra nauczyła – w końcu lider rynku – jak się uczyć to od najlepszych. Stały system szkoleń z zarządzania, komunikacji, przemawiania, wystąpień, motywacji, budowania autorytetu lidera grupy itp. Atrakcje: Bal karnawałowy na pełnym wypasie w Auli Politechniki Warszawskiej, mecz eliminacyjny Polska-Portugalia (JMD to spółka z tamtejszymi korzeniami) w Chorzowie – daliśmy im wtedy 2:1, konferencje, nawet szkoły bezpiecznej jazdy.

Z Biedrą to było, jak dla mnie, tak – eufemistycznie parafrazując wodza Piłsudskiego:

„firma super, tylko ludzie dziwni”.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.