Bylejakość nasza powszednia

Wkurzyłem się ostatnio. Tak dziwnie, bo to nic osobistego, prywatnego.

 

Wkurzyłem się na przestrzeń publiczną i to jak się ją traktuje. A to jak się ją traktuje, jest przełożeniem wprost na traktowanie nas, czyli wszystkich jej uczestników i użytkowników i jakby nie patrzeć – finalnie właścicieli. Otóż, przestrzeń tę wypełnia bylejakość, która często (i w tym wpisie będą tego właśnie przykłady) nie wynika z braku środków, oszczędności, innych priorytetów, ale ze zwykłego niechlujstwa, niedbalstwa i radosnego wdupiemaizmu i bezkarnego niechcemisieizmu.

Niedaleko naszego domu jest skrzyżowanie dróg gminnych i przejazd kolejowy, konsekwencją tego jest to, że w miejscu tym jest pewne nagromadzenie znaków drogowych. Ostatnio, podczas tej kilkudniowej zimy, ktoś przywalił samochodem w tablicę z miejscowością. Stała tak sobie wygięta jakiś czas, zgarbiona taka, czy tam kulawa, zależy jak patrzeć. W każdym razie urody jej to nie dodawało, tym bardziej, że jak wspomniałem znaków tych było tam więcej a wszystkie one pamiętały jeszcze czasy odległe, gdy wskazywały drogę maluchom, syrenkom i ursusom – bo to na wsi. Wygląd ich też jasno wskazywał na wiekowość – podrdzewiałe, wyblakłe, pokrzywione…

I kilka dni temu, będąc na spacerze, patrzę a tu przy okazji wymiany tego potrąconego znaku, wymieniono wszystkie – na nówki nieśmigajki, lśniące odblaskowe, na nowych słupkach – no Ameryka a jak nie, to chociaż Stolica! No pięknie! By było…

Byłoby pięknie, gdyby nie bylejakość. Po kilkudziesięciu latach ktoś znalazł pieniądze na kawałeczek nowej infrastruktury, mogłoby być ładniej, wyraźniej, bezpieczniej, przyjemniej. Ale nie jest. Bo jakiś jeden z drugim, którzy to montowali, do spółki z trzecim, który ich powinien nadzorować i za przyzwoleniem czwartego, który zadysponował na to środki, pozwolili by te znaki wkopać i zamontować tak, jak gdyby nie istniał pion, poziom, żadna geometria, kąty proste, równoległość, prostopadłość…

Nowe oznakowanie, które już dziś wygląda jakby stało tam 20 lat, przeszło przez nie tyleż zim i jakieś kilka wichur i powodzi… Łącznie z tym, że jeden drogowskaz skierowany jest na pobliski dom a wg tego co jest na nim napisane wskazuje kierunek miejscowości. I to wszystko razem mnie wkurzyło.

Na bazie tego wkurzenia przypomniałem sobie, że to już kolejny przykład tej bezmyślnej i aroganckiej bylejakości i to znalezionej w odległości nie większej niż 400 metrów od naszego domu… Smutne.

Zupełnie nowy plac zabaw. Oczywiście gminny, dofinansowany z UE. Z Gabrielą byliśmy tam jednymi z pierwszych gości. I co? I gunwo. Chciałoby się powiedzieć. Nagromadzenie bylejakości takie, że aż w pewnym momencie zacząłem robić zdjęcia tym wszystkim fakapom a następnie wysłałem mejla do zarządcy, czyli do gminy. A co było nie tak? Spójrzcie na zdjęcia i fragment mojej wiadomości do Urzędu Gminy.

 

bylejak bylejakosc gmina

 

Rozumiecie? Kasa poszła, niby stoi i jest świetnie, ślicznie-zagranicznie, jak mawia Gabriela, ale zrobione tak, że widać ewidentnie jak bardzo komuś się nie chciało.

Po jakimś tygodniu zawitaliśmy znów na ten plac i wszystkie (no prawie, bo tego kamienia udającego cokół płotu nie wymieniono – może to jakiś performance a ja tego nie rozumiem) usunięte. Po drodze nie omieszkam zaznaczyć innej formy bylejakości – nikt po stronie gminy nie dał najmniejszej odpowiedzi na mojego mejla – czujecie chyba, że w dzisiejszych czasach i szybkości informacji, wysłać lakoniczne: dziękujemy za informację, pozdrawiamy – to nie jest wysiłek, nie? A nawet siląc się jeszcze na dwa słowa więcej to można uzyskać jakieś plus 50+ do budowania pewnego poziomu i sposobu komunikowania się z obywatelem, mieszkańcem.

W każdym razie dzięki temu (brakowi odpowiedzi) miałem niespodziankę – że ktoś zareagował i dzieciaki już mogą korzystać ze zjeżdżalni bo nie jest oklejona folią zabezpieczającą. Swoją drogą do dziś nie pojmuję co kierowało tym, kto ją tak zostawił – przypomina mi się pewien dowcip o basenie bez wody – macie i się cieszcie…

Wracając do tematu. Ręce i przy tej drugiej wizycie mi opadły. Opadły mi kiedy z Młodą bawimy się na tej zjeżdżalni i co spostrzegam pod nogami w świeżym, certyfikowanym, zgodnym z normami (nie wiem czy wiecie ale na placach zabaw musi mieć odpowiednie parametry) piaskiem… Strzępy tej folii ze zjeżdżalni. Przewracam butem piach i spod niego wyłażą kolejne kawałki, zaczynam przegrabiać ręką i wyciągać je z piachu… okazuje się, że cała ta folia, tak jak została zdjęta ze ślizgu, tak rzucono ją w ten piasek… WTF? 3 metry dalej jest kosz, 6 metrów kolejny! Nie było pieniędzy, nie było czasu, nie było ludzi? Nie! To wszystko było! Zabrakło chęci, dobrej woli i dbałości. Komuś się nie chciało. Jakiemuś jednemu i drugiemu a trzeci i czwarty na to patrzą i potakują, że OK…

 

DSC_0012DSC_0013

 

Mi się chciało, wygrzebałem więc te skrawki i idę z nimi do kosza, kosz koło ławki oczywiście. I co ja pacze? Na placu była koszona trawa, to łatwo stwierdzić, niekoniecznie po jej długości ale po tym, że wszystko, dosłownie wszystko – ławki, kosze, niższe huśtawki i przyrządy są całe oklejone strzępami tej trawy i ziemi… Koszona była rano, pewnie wilgotna i tak jak siłą rozrzutu przykleiła się do wszystkiego dookoła tak ją zostawiono. Wystarczyło jakąś miotłą kilka razy machnąć a tak praktycznie do pierwszego deszczu pół placu wygląda jak wygląda i na ławce raczej nie usiądziesz. I znów: człowiek tu był, sprzęt był, kasa na to poszła. Ale już pięć minut więcej się nie chciało i efekt cokolwiek połowiczny.

I nie chodzi tu tylko o znęcanie się nad oceną pracy konkretnego człowieka, który fizycznie to wykonywał, bo to, że on tak to zrobił to jedno, ale drugie i kolejne, a moim zdaniem ważniejsze, jest to, że widocznie jest na przyzwolenie, nie ma kontroli, konsekwencji, nie ma woli tam wyżej by dbać aby tak nie było.

Jest przyzwolenie na bylejakość po prostu. Z jednej strony mnie to nie dziwi, bo wystarczy znać prosty model czterech sposobów wydawania środków wg Miltona Friedmana – polecam obejrzeć, niecałe trzy minuty i są napisy a w kontekście tego o czym piszę, najbardziej interesuje nas fragment od 1:17 .

 

 

Teoretycznie więc i praktycznie wiemy o co chodzi – o beztroskę w dysponowaniu cudzymi środkami na czyjeś potrzeby. Ale jak długo jeszcze tak będzie? Tak, że za nasze pieniądze ktoś będzie urządzał sobie powszechną bylejakość?

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.