Co robiliście w majówkę? Bo my śmigaliśmy na rowerach!

Wiadomo, maj to długi weekend, a jak długi weekend to nieodłącznie i tradycyjnie pierwsze ciepło, grill jakiś, spacery, w ogródku lub na działce prace przyjemne, dalej w maju to też matury a wiadomo, że jak matury to i kwitnące kasztany…

 

STOP! W tym roku to chyba jednak bardziej lepione bałwany a nie kwitnące kasztany!

 

Tak, prawdopodobnie a może powiecie, że nawet z dużą pewnością można stwierdzić, że ten kto w tym roku nie zaplanował atrakcji poza granicami kraju, spędził w PL nie majówkę a styczniówkę. Na pewno? A właśnie, że nie! My pomimo wielu wcześniejszych planów i opcji wyjazdów, finalnie postanowiliśmy zostać w domu, głównie ze względu na niepewne samopoczucie Michaliny – jej ząbkowanie potrafi zaskoczyć z dnia na dzień i wtedy wolimy być na swoim gruncie. I wiecie co? Pogoda i choroby nie pokrzyżowały nam planów i nasza majówka to była rodzinna rowerówka!

 

 

Od kilku dni wraz z Carrefour Polska jesteśmy rodziną na dwóch kółkach. Ta sieć hipermarketów zaprosiła nas, jak pewnie już zdążyliście się zorientować na IG i FB, do gruntownego sprawdzenia i przetestowania całego ich asortymentu rowerowego  – od wiatraczka i koszyczka na dziecięcy pojazd Gabi, przez pełen outfit dla wszystkich (ochraniacze, kaski, buty, bluzy) po całkiem dorosłe rowery turystyczne dla mamy i taty.

Przed weekendem osobiście udaliśmy się do jednego z hiperów (przeczytasz o tym TUTAJ) i  tam zaopatrzyliśmy się we wszystko, co potrzebna na udaną rowerówkę. Potem pozostało już tylko łapać pogodę, a z tym nie było najgorzej. Szczególnie, że Gabi to tak zapalona rowerzystka, że kiedy się uprze, to jeździ nawet w kaloszach i z parasolem nad głową. Na szczęście na  nasz rodzinny wypad zamówiono pogodę idealną na leśne szlaki.

 

 

Pogoda więc zdała egzamin, a jak sprzęt?

Gabriela oczywiście zauroczona jest w swoim nowym pojeździe – z koszykiem, wiatraczkiem, dodatkowym dzwonkiem (ma dwa, a co!) i koniecznie frędzelkami przy kierownicy. O wszystkich elementach BHP nie pozwala zapomnieć – bez kasku i ochraniaczy nie wsiada na jednoślad. Bo kto by nie chciał, będąc małą pięcioletnią dziewczynką, z dumą jeździć odzianym w pełną reprezentację bohaterek wszelkich bajek – Arielka, Elsa, Bella… No kto by nie chciał? Na ten sezon wybrałem dla Gabi rower na 16 calowych kołach, przesiadła się z 12 calowych i to był doskonały wybór – pasuje idealnie, a do jesieni na pewno jeszcze Gabi się nieco urośnie, więc siodełko i kierownica pójdą w górę. No i kółka boczne znikną niedługo, bo Gabriela na swoim rowerze – i to w pełnej zbroi z ochraniaczy, czuje się naprawdę pewnie i bezpiecznie. Już ostatnio, kiedy po przedszkolu namówiła mnie na spacer z rowerem po lesie i w deszczu, miałem wątpliwości, czy to dobry pomysł, ale ten mały szatan poradzi sobie wszędzie. Co prawda mamy wówczas nieco więcej prania, ale czyż szczęście dziecka nie jest tego warte? 🙂

 

 

Maria ze swoim wzrostem ciuchy i buty często i z powodzeniem kupuje w działach dziecięcych. Była obawa, że i roweru dla siebie tam będzie szukała, bo poprzednie dwa zawsze były w jakimś miejscu dla niej za duże – a to siodełko za wysoko, a to kierownica za daleko, a to znowu do manetki nie sięgała. A tu niespodzianka, widocznie dekretem Napoleona  nakazano w Carrefour wprowadzić do sprzedaży rowery dla osób dorosłych o wzroście takim, a nie innym ;), co w przypadku Cesarza Bonaparte nie byłoby wcale niezrozumiałe… I chwała mu za to w imieniu Marii, bo ona swoją damkę wybrała od razu – jeśli idzie o wizual. Pozostały więc kwestie techniczne – wybrać bagażnik na jakiś ciuch dodatkowy, przerzutki, żeby się nie zmęczyć nadto w piachu leśnym, no i gdy już Michalinę w foteliku będzie wozić, hamulce tarczowe – kto jeździł z takimi, wie jaki to luksus.

Ja myślałem, że mamy w domu ciuchy na rower, ale okazało sie, że nie. To znaczy wraz z nowym rowerem nie dość, że Maria się obkupiła w profesjonalną odzież, to jeszcze mi podziałała na ambicję i też się przyodziałem. Choć początkowo sceptycznie podszedłem do bluzy w kolorze jarzeniowa zieleń, to serdecznie Marii podziękowałem za to, że mnie namówiła, bo jednak komfort w zwykłej bluzie, a takiej pro na rower jest nieporównywalny. Natomiast ja od zawsze nie siadam na rower bez okularów. To najpewniejsza ochrona przed owadami, a do tego na rower koniecznie z polaryzacyjnymi szkłami – fantastycznie odpoczywa wzrok. Żona ma nawet saszetkę rowerową sobie kupiła – śmiałem się, że na błyszczyk… A ostatecznie sam jej ją zarekwirowałem na klucze, więc zwracam honor.

 

 

No właśnie, a co ze mną? Rower to moje drugie ja. I choć nie ukrywam, że tęsknię już trochę za jakimiś szalonymi rajdami MTB w terenie w pojedynkę, to wiem, że jeszcze chwilę poczekam, a póki co czerpię ogrom radości z tych naszych powolnych leniwych, odkrywczych przejażdżek z córką, a za chwilę z córkami. Stąd też wybór padł na turystyczny model Fischera ze wszystkim, co taki rower mieć powinien, łącznie z dynamem w piaście koła i amortyzacją z przodu oraz w siodełku, co w markowym egzemplarzu za ok. 1 tys. zł jest super opcją. Od razu do swojej czarnej strzały zamontowałem fotelik dziecięcy, bo Gabi nadal lubi być wożona przez tatę, a i tata lubi, szczególnie rano, kiedy wiosną i latem transport poranny do przedszkola jest potrzebny na już. Fotelik znanej nam dobrze marki Bellelli, z regulowanymi pasami, fajnie wyprofilowany i co istotne montowany do ramy na pałąku stalowym, a nie na bagażniku.

Dlaczego to ważne? Bo montaż na bagażniku to mocowanie na sztywno i wówczas każdą nierówność odczuwa dziecko, natomiast kiedy fotel jest na pałąku, to właśnie on przejmuje wstrząsy i je amortyzuje. To naprawdę ogromna różnica – kiedyś na wyjeździe wybrałem się z Gabi na przejażdżkę rowerem wypożyczonym z hotelu i on właśnie miał fotelik na bagażniku. Już na pierwszym odcinku z trylinką Gabi kazała mi zawracać bo trzęsie 🙂 A na naszych fotelikach pokonujemy kilometry i nigdy nie narzeka. Nawet w lesie czy na kocich łbach. Zwróćcie uwagę na ten aspekt kupując fotelik dla swoich dzieci. Dodatkowo taki fotelik jednym przyciskiem zdejmujemy, kiedy chcemy pojechać solo, bez dziecia 🙂

 

 

Zadaje się, że rowery to nasz rodzinny sport i to nie od dziś, bo kiedy nie było jeszcze dziewczyn na świecie, potrafiliśmy z Marią całe letnie popołudnia aż do nocy spędzić w siodełku, mając gdzieś tam w kieszeni dwie dychy na loda czy jakąś oranżadę w spożywczaku spotkanym na szlaku we wsi. A z dziećmi, choć z pewnością nieco inaczej, to na pewno nie trudniej zorganizować taką wyprawę. Nam się udało nawet z Michaliną, mimo, że ona jeszcze nie jeździ w pełni z nami. Będzie mogła zacząć przygodę w foteliku kiedy zacznie pewnie, samodzielnie i stabilnie siadać, wówczas jej kręgosłup będzie gotowy na to, by taką umowną godzinkę spędzić na wycieczce.

 

Natomiast smak tej przygody już poznała, a do lata na pewno zaliczy pierwsze „muchy w zębach” kiedy będzie się szczerzyć z radochy, gdy wiatr we włosach poczuje.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.