Poród z cukrzycą – przejmujący list kobiety w ciąży

Historie porodowe

Jak wygląda poród z cukrzycą? Czy kobiety, które przyjmują insulinę w ciąży mają jakieś komplikacje porodowe? Swoją historię dziś opowie 23. letnia Karolina, która jest mamą maleńkiej Krysi.

 

ROZŁĄKA I +15 KG

Zainspirowana Twoją historią, postanowiłam podzielić się też naszą. Od prawie dwóch lat mieszkamy z mężem w Anglii tam też byłam prowadzona przez dwa trymestry ciąży. Jednak na skutek pewnych wydarzeń postanowiłam „dokończyć ciążę” i urodzić w Polsce. Niestety wiązało się to z 3 miesięczną rozłąką z mężem. Teraz wiem, że mimo tego była to bardzo dobra decyzja. W momencie przyjazdu do Polski byłam w 28 tyg. ciąży i miałam już, uwaga, 15 kg na plusie. W Anglii nikt się tym nie przejmował. Po wykonaniu badań okazało się, że mam cukrzycę i niedoczynność tarczycy, a córeczka rośnie szybciej niż powinna. Po miesiącu diety musiałam zacząć przyjmować insulinę. Wiązało się to z tym, że na poród musiałam pojechać do Bydgoszczy, oddalonej o 80 km od mojej miejscowości.

 

PORÓD NATURALNY

Termin porodu został ustalony na 10 lipca. Bardzo chciałam rodzić naturalnie. W połowie czerwca zaczęłam odczuwać skurcze przepowiadające. 29 czerwca przyleciał mój mąż. Następnego dnia mieliśmy jechać do Bydgoszczy na kontrolę do diabetologa i pojechaliśmy. 30 czerwca o 3:30 rano dostałam wiadomość na messangerze, która mnie najzwyczajniej obudziła, bo miałam bardzo lekki sen. Od tej godziny już nie mogłam zasnąć. W momencie podnoszenia się z łóżka odczułam skurcz, ale nie wzięłam go za skurcz porodowy. W toalecie okazało się, że czop śluzowy, który już odchodził od kilku dni tym razem był mocno podbarwiony krwią. Zaniepokoiło mnie to, więc pojechaliśmy do szpitala w naszej miejscowości, gdzie po wykonaniu badań okazało się, że zaczyna się poród. Dowiedziałam się też, że moja dieta oraz wyrzeczenia ostatnich tygodni się opłaciły i dzieciątko waży ok. 3.10-3.30 kg. Niestety lub stety nie było żadnej wolnej karetki, która mogła przetransportować mnie do Bydgoszczy. I tu do akcji wkroczył mój niesamowity kuzyn, który zawiózł mnie do szpitala w Bydgoszczy.

 

PORDÓŻ ŻYCIA W CIĄŻY

Wyruszyliśmy dopiero około godziny 7:00. Lekarz zalecił, aby nie jechać do innego szpitala oddalonego o 40 km. Wierzcie mi, tę jazdę zapamiętam do końca życia. W aucie skurcze były regularne co 5 minut, jednak nie były mocno bolesne i były tylko w podbrzuszu. Odpowiedni sposób oddychania je skutecznie łagodził. Po 8:00 byliśmy już na izbie przyjęć w szpitalu w Bydgoszczy, gdzie znowu mnie zbadano. Pan położnik stwierdził, że prawdopodobnie nie urodzę jeszcze dziś. Jednak jak się szybko okazało, położnik bardzo się mylił. Około godziny 11:00 znalazłam się na porodówce. Zaproponowano mi kroplówkę z oksytocyną, ale odmówiłam. Do 13:00 czas zleciał mi i mężowi na rozmowie, prysznicu i w moim przypadku „tańcu” do zgranej przeze mnie na ipoda muzyki. Polecam to bardzo. Przy muzyce czas bardzo szybko płynie. Na porodówce niestety nie było piłek.

 

AKCJA PORODOWA

Od 13:00 musiałam już być na łóżku podłączona do KTG. Wtedy skurcze stały się trudniejsze do zniesienia. Było mi po prostu niewygodnie. Po jakimś czasie zaczęły się skurcze parte, jednak cały czas nie odeszły mi wody. Teraz mąż był niezwykłym wsparciem, bo słyszałam już tylko jego, zupełnie nie rozumiałam co mówił do mnie personel medyczny. Nie mogłam przeć dopóki nie odejdą wody. Był to moment kryzysu. W końcu wody odeszły i to tak spektakularnie, że mąż prawie miał je w butach! Zaczęłam przeć. Przyznam, że same skurcze nie były dla mnie w tym momencie najgorsze, tylko przełamanie się, żeby „zignorować” silne parcie i rozciąganie się krocza. Ale udało się! Główka na zewnątrz. Jeszcze ramionka. I po chwili, o 14.45 moja piękna córeczka była z nami. Wspomnienie tego momentu, gdy była jeszcze połączona ze mną pępowiną sprawia, że mam oczy pełne łez wzruszenia. Jest to też scena, która scala moje życie sprzed i po porodzie. Mąż przeciął pępowinę i córeczka wylądowała na mojej piersi, gdzie była ok. 2 godzin. W międzyczasie urodziłam łożysko, miałam wyłyżeczkowaną macicę (da się przeżyć, naprawdę) i założone szwy (znieczulenie przyniosło wyczekiwaną ulgę, a samo szycie było bezbolesne). Potem przewieziono nas na salę poporodową.

 

 

DUMA I SZCZĘŚCIE

Jestem niesamowicie dumna z tego czego udało nam się dokonać, a już zwłaszcza z mojego męża. W decyzji być czy nie być przy porodzie zostawiłam mu wolną rękę. I był, mimo paskudnej fobii przed widokiem krwi. Bardzo nas to doświadczenie zbliżyło. Chciałabym zachęcić przyszłe mamy aby nie bały się bardziej niż trzeba. Porody i kobiety są różne. Zachęcam też do poszerzenia wiedzy przed porodem na temat tego co się wtedy dokładnie dzieje z ciałem kobiety i dziecka. Polecam stronę fundacji rodzić po ludzku, gdzie wszystko jest ładnie opisane. Warto aby partnerzy też się dokształcili. Zachęcam też do chodzenia na szkołę rodzenia, jeżeli macie taką możliwość. Mi to bardzo pomogło. No i cóż. Bądźcie odważne! Kobiety mają moc! 🙂

Jeszcze dodam, że poród naturalny nie jest na pewno doświadczeniem łatwym, ale jest doświadczeniem pięknym. Jeżeli jednak z jakiś powodów nie możecie tak rodzić proszę nie czujcie się z tym źle. Ważna jest zasada „nic na siłę”. Najważniejsze dla Waszego maluszka jest to, że przyjmiecie go z miłością. I tego Wam życzę, dużo miłości do siebie, partnerów i Waszych dzieci. A moja Krysia urodziła się zdrowa mimo moich problemów, które miałam, mając 54 cm długości i ważąc 3,35 kg.

Pozdrawiam
Karolina S.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.