Kiedy ostatni raz jechaliście pociągiem nie do pracy, nie na uczelnię, nie w sprawie? Tak po prostu – w podróż. Rodzinnie. Z herbatą w termosach, śmiechem dzieci, widokiem za oknem i bez stresu o korek na trasie.
My tak właśnie pojechaliśmy do Sopotu. W piątkę – jak zawsze. Każdy z nas z plecakiem (choć wiadomo, że finalnie to my, dorośli, dźwigamy 3/5 bagaży), z bananem na twarzy i głową pełną planów. Ale najważniejsze? Bez auta. Bez stania. Bez „daleko jeszcze?!” co pięć minut.
Pociąg – rodzicielski game changer
Nie będę udawać: po latach jeżdżenia tylko autem przy pierwszej wyprawie pociągiem na kilak godzin podróży trochę się baliśmy. Bo wiecie – trójka dzieci, trzy różne potrzeby, pięć różnych nastrojów. Ale pociąg okazał się totalnym strzałem w dziesiątkę a to nie była nasza pierwsza taka trasa.
Siedzenia przy jednym stole – idealne do rysowania, grania w Uno i dzielenia się domowymi muffinkami (które oczywiście zniknęły w pierwszych 15 minutach jazdy). Gniazdka do ładowania tabletów – zbawienie. Przestrzeń do poruszania się, kiedy ktoś musi po prostu wstać, bo tak. I ta ulga, że nie musimy się martwić o trasę, parking, przystanki.
Zrobiliśmy z tej podróży rytuał. Słuchaliśmy audiobooka, patrzyliśmy na pola, lasy i pola, piękny zachód słońca. Ktoś drzemał, ktoś rozwiązywał łamigłówki. W pewnym momencie złapałam się na tym, że… odpoczywam. W pociągu. Z dziećmi. Czy to nie brzmi jak cud?
Sopot czekał
Sopot przywitał nas wiatrem od morza i zapachem gofrów. Klasyka. Dzieci rzuciły się do zbierania muszelek, my do łapania chwil. Spacerowaliśmy po molo, karmiliśmy mewy (które jak zwykle przesadziły z entuzjazmem), podziwialiśmy zachód słońca – o tym będzie jeszcze wpis pełen zdjęć z tej nadmorskiej stolicy Polski 🙂
Było coś pięknego w tym, że przyjechaliśmy tu jak kiedyś – kiedy nie było jeszcze fotelików, wózków, dziecięcych walizek z Myszką Minnie. Pociąg obudził w nas wspomnienia z czasów, kiedy podróże były spontaniczne i proste. A jednocześnie pokazał, że z dziećmi też mogą takie być – jeśli tylko pozwolimy sobie trochę odpuścić.
W drogę (powrotną)
Wracaliśmy z piaskiem w butach, zapasem zdjęć w telefonie i poczuciem, że zrobiliśmy coś fajnego razem. Pociąg znowu okazał się naszym sprzymierzeńcem – pozwolił dłużej nacieszyć się weekendem, pobyć razem, a nie tylko obok siebie w samochodzie.
I wiecie co? Zdecydowanie chcemy więcej takich wypraw. Nie tylko dlatego, że dzieciom się podobało (choć to oczywiście klucz). Ale dlatego, że my – rodzice – też odpoczęliśmy. Trochę z nostalgią, trochę z uśmiechem.
Rodzinnie. W pociągu. Wygodnie, szybko, bez stresu. I tak sentymentalnie, że aż chce się planować kolejne podróże.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.