Jak naturalnie zaszczepić przedsiębiorczość w dziecku? Taka tam, moja historia…

Jeździłem na zbiory truskawek, sprzedawałem kasztany do Herbapolu, handlowałem używanymi (!) piłeczkami ping-pongowymi – to wszystko w podstawówce. W liceum natomiast to chyba normalne, że się dorabia – ulotki, jakieś nocne i weekendowe prace wyrobne w agencjach reklamowych przy produkcji gadżetów, dostawca w pizzeri…

Raczej nigdy nie z konkretnym celem, na który zamierzałem przeznaczyć zarobione pieniądze. Dziś nawet nie pamiętam jakiego rzędu wielkości „zarobki” to były – czy na lody, czy na nowe buty wystarczyło. W każdym razie zawsze konsumpcja tychże, to jakieś bieżące wydatki, ale takie dla siebie. W domu nas troje było rodzeństwa, ja i dwie siostry, więc jakieś zachcianki to jedynie na siebie można było liczyć. Nie, to nie żal. To duma.

Ojciec, czy mama nie dawali nam co tydzień 10, 20, 30 zł na cokolwiek. Ale kiedy te kasztany do Herbapolu trzeba było zawieźć to ojcu na paliwo nie musiałem płacić a pewnie jego koszt był równy lub wyższy temu co ja zarobiłem. Te piłki ping-pongowe to też od taty miałem – pracował wówczas w salonie gry Bingo w Kołobrzegu – pamiętacie takie, znacie w ogóle? I co jakiś czas pula kul była wymieniana, stąd miałem dostęp regularnie do 100 sztuk KOLOROWYCH i z różnymi numerkami piłek do tenisa stołowego – coś jak te z LOTTO. O popyt nie musiałem się martwić, kiedy na rynku same białe były, lub w jednym kolorze. Kolejki były 🙂

Wędka, nie ryba. Tego właśnie się uczy w taki sposób i w tym czasie. Później już jest za późno. Później nie nauczysz, że pieniądze nie biorą się znikąd, bo przecież sam pokazywałeś, że z twojego portfela. Tak młody wiek, jest też idealny, bo taką „pracę” traktowałem zupełnie jak zabawę – jaką różnicą dla mnie było pójść jesienią na dwór i pluć na przystanku a nazbierać w tym czasie kasztanów, jakim utrapieniem miałoby być dla mnie opchnięcie kolegom z klasy kilku piłeczek za równowartość kilku drożdżówek? To odbywało się zupełnie tak samo jak wymiana: resorak za kulki na szprychy. A letnie zbiory truskawek odbywały się z samego wczesnego rana, tak że ok. godziny 11 było się po pracy z WYPŁACONĄ dniówką i już można było lepiej spędzić dzień. Ogłoszenia o zbiorach podrzucał mi tata 🙂

W liceum mieszkałem pod Poznaniem, zamieszkaliśmy tam kiedy ja byłem w drugiej klasie. Już w połowie roku tłumaczyłem ludziom w klasie jak poruszać się po Poznaniu, gdzie co jest, jak trafić. Nie wiedzieli tego, tak jak ja, bo ja w liceum łapałem każdą dorywczą, na jaką miałem czas. Do Pozka jeździłem pociągiem – na gapę, albo za 2 zł „do ręki” pana konduktora 😛 latem oczywiście „na stopa”, gdyby nie to, to znów lwią część moich licealnych dochodów pochłonęłyby „koszty stałe”. W tym czasie wiadomo na co kasa była potrzebna – imprezy, ciuchy, koncerty, randki, kino, pływalnia… Nawet przez myśl mi nie przyszło, że ktoś na to miałby mi dać. Wracałem z Poznania z zakupami, „po wypłacie” (#sotypicalpolish) i pokazywałem mamie co se kupiłem, nie byłem tym co chodzi za matką i mendzi na co to potrzebuje… Miałem też stałą pracę przez całe liceum – trzy dni w miesiącu kolportowałem na rowerze branżowy magazyn budowlany w firmach w moim mieście. Taka to była moja przedsiębiorczość.

Dziś patrzę na moje dziecko i boję się, że mi się tak nie uda. Nie raz mówię jej żartem, że ma za dobrze – w tę pułapkę z kolei też nie chcę wpaść – ciągłego wypominania, przecież to nie jej wina. Z drugiej strony, dlaczego miałaby nie mieć lepiej. Ale czy to „lepiej” dziś, to na pewno lepiej kiedyś?

Inspiracją dla wpisu stało się to. Powodzenia chłopaki! I’d like to hire you!

Po więcej, kliknij w zdjęcie 🙂

pomoc sąsiedzka

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.