Rowerek, czyli dziecięca trauma na całe życie

To będzie wpis o tym, że są rzeczy ważne.

 

Ważne Rzeczy. To oczywiste, że są. Jednak inne rzeczy są ważne dla różnych ludzi – tak w ogóle. A różnice w odczuwaniu ważności tych rzeczy nasilają się tym bardziej, im bardziej z różnych światów przykładamy do nich miarę. I choć świat ten pozornie na co dzień z nimi współdzielimy i to bardzo blisko, to często możemy tej różnicy nie dostrzec.

Z nimi, czyli z kim? Z naszymi dziećmi, my rodzice. Posłuchajcie historii dwóch rowerków…

 

HISTORIA PIERWSZA

Rowerek, każdy z nas miał swój pierwszy prawda? Trzykołowy, założę się (z dużą dozą prawdopodobieństwa wygranej), że większość z nas z racji podobnego wieku, a więc w konsekwencji bycia dzieckiem w pewnym specyficznym okresie, tj. Polski Ludowej, miało identyczny tenże rowerek, bo rynek wówczas był jaki był. Stąd pewnie tym łatwiej będzie wam wczuć się w sytuację.

Na tym trójkołowcu, jak pamiętam, bo wówczas oscylowałem około lvl 4, jeździłem ja i siostra młodsza, wówczas lvl 3. I cieszyliśmy się tym pojazdem naszym pierwszym, pokonywaliśmy trawniki, chodniki, krawężniki. Aż do dnia, w którym pewnie po jednym z maminych „Dzieciiii, obiaaaad”, pozostawiliśmy go nieopatrznie przed domem. Skazując go tym samym na niechybną śmierć pod kołami samochodu sąsiada, który cofając, nie zauważył go, czym spowodował jego dekonstrukcję w stopniu uniemożliwiającym dalszą eksploatację.

I to jest wstęp.

Dramat właściwy zaczyna się teraz. Przychodzi sąsiad poinformować rodziców o zdarzeniu. Wychodzimy całą rodziną przed dom. Faktycznie: poharatany rower, kółko uleciało, kiera pogięta – no nic z tego nie będzie. Szczegółów oczywiście nie pamiętam. Pamiętam jednak tę dziecięcą naiwność, że przecież wszystko dobrze się skończy, no że jak tak, rowerek ma nie jeździć?  Czy nie daj bóg, w ogóle ma go nie być? Sąsiad go poskłada, albo tata kupi nowy…

A potem już pamiętam, że rowerka nie było, że tata porozmawiał z sąsiadem, nie wiem do końca o czym, nie wiem czy ktoś komuś posmarował, czy ktoś kogoś przeprosił. Nie wiem.

Wiem też, że nikt nikogo do psychologa nie posłał, ani też nikt nie zaczął moczyć się w nocy, tudzież reagować panicznie na widok rowerków u innych dzieci. Pamiętam właśnie jedynie to nagłe, nieodwracalne zniknięcie rowerka. Tę nagłą jego nieobecność, tę która stała się uwierającą antytezą wobec jego dotychczasowej obecności. Nie pamiętam ówczesnego żalu, ale kiedy przypominam sobie to dziś go czuję. Coś czyli tkwi. Coś wówczas naznaczyło jakiś ślad, który po 30 latach jest żywy. Nie jest to żal do kogoś – to jest żal za nim, nieutulona tęsknota taka jakby. Najwidoczniej nikt nie utulił, nie zrozumiał tej rzeczy ważnej, dla trzy, cztero czy pięciolatka, niezwykle ważnej. Straty rowerka.

 

HISTORIA DRUGA

Rowerek, również. Fajny, z zagranico, bmx ma na naklejce. I dziewczynka, około lat cztery-pięć, właścicielka tegoż. I może ten rowerek na co dzień nie jest jej oczkiem w głowie, może nawet już ma kolejny, bo tata kupił, może nie śpi z nim pod poduszką. Ale z pewnością jest jej, jej pierwszym i ulubionym wśród rowerków.

I nadchodzi dzień, gdy rodziców tej dziewczynki, Marysia jej na imię dajmy, odwiedza ktoś z najbliższej rodziny, brat taty, siostra mamy – nieistotne. Istotne, że ten ktoś też ma dzieci w podobnym wieku, kuzynostwo Marysi czyli. A że w rodzinie nic nie zginie (o czym zasadniczo bardziej wiedzą, w każdym rozumieniu tego powiedzenia, dorośli, dzieci trochę mniej) to Marysia słyszy jak dorośli między sobą ustalają, że ów rowerek tam stojący, ten z zagranico, beemiks jak się widzi, to on już w tym gospodarstwie domowym zbędnym jest, nieużywanym zasadniczo i czas nastał by przeszedł w posiadanie innego drajwera. No i że: jak będziecie wychodzić to on tam koło tych drzwi stoi to go sobie weźcie.

 

To go sobie weźcie. Go sobie weźcie. Sobie weźcie. WEŹCIE.

 

Nieeee, jak to „gosobieweźcie”? Mój rower? Dziecięcy umysł Marysi nie pojmuje takiego hipotetycznego biegu zdarzeń. Że oto goście teraz wychodzą i po prostu, jak gdyby nigdy nic, za pełnym pozwoleniem taty, mamy, zabierają rowerek. To jej rowerek przecież!!!

 

A jednak.

Świat dorosłych jednak składa się zdecydowanie bardziej z założeń i celów oraz następnie ich realizacji. Bardziej niż świat dziecka, którego jak widać podstawą często jest życzeniowość i to taka, która wielekroć nigdy nie będzie wyrażona głośno, a więc i niespełniona. Trochę tragicznie niespełniona. I tak oto, rowerek jak przy tych drzwiach istniał, tak przestał.

I choć ta Marysia może i miała inne zabawki, nawet takie, o których inne dzieci mogłyby tylko myśleć, i rowerek pewnie też już drugi miała… To one nie były w stanie zrekompensować jej braku TEGO rowerka. I wiem, wy też to wiecie, że nie chodziło tu o utratę w sensie posiadania rzeczy. Ale o utratę pewnego poczucia. Nie używając dużych słów i nie brnąc – z pewnością jesteście w stanie sami poczuć, co właśnie wtedy zostało nadszarpnięte.

Mała Marysia, niesamowitym zbiegiem okoliczności, dziś też ma 34 lata 😉 . Mija więc 30 lat od ostatniej przejażdżki trójkołowcem. A Marysia żadnego z wszystkich ponad trzydziestu Sylwestrów w swoim życiu, nie pamięta tak dobrze jak tego cholernego rowerka.

 

Rzeczy Ważne. Będąc rodzicami musimy widzieć je inaczej. Bardzo inaczej.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.