W tęsknym poszukiwaniu świątecznej atmosfery wybraliśmy się do Moehnesee – miejscowości leżącej nad górskim jeziorem z zaporą wodną i elektrownią – brzmi industrialnie prawda? Ale było malowniczo i miło a p o zimnym spacerze ugościliśmy się w nabrzeżnej kafejce, która już z zewnątrz zaprasza ciepłym entouragem.
A różnica poziomów wody jest taka!
Tradycja granic nie znająca
Jednak podobno (wg opowiedzianej nam )anegdoty tylko tu można czasami spotkać osobnika z brzeszczotem odcinającego kłódkę – to znaczy, że już nie „forever together” i ogólnie rozwód – taki praktyczny i konsekwentny ten niemiecki naród 🙂
U Taty „spielen” u Mamy „essen”
Takie to jest nasze zwyczajowe „oznaczanie terenu” 😉
Podczas tych naszych wszystkich wojaży u zachodnich sąsiadów zauważyliśmy, że niemal w każdym z miejsc, które odwiedzaliśmy byliśmy jedyną parą z małym dzieckiem – to znaczy tak małym dzieckiem – owszem widywaliśmy dzieci pięcio-, sześcio-, nastoletnie, ale z bobasem nie spotkaliśmy nikogo. Chyba rzeczywiście społeczeństwo niemieckie się starzeje – jak mówią statystyki, a „ulica” to potwierdza. Np. w samym Moehnesee jest kilka ośrodków spokojnej starości – „Wohnung mit Service” się to nazywa a lokatorów nie brakowało.
Błogie lenistwo i odprężenie! Aaaaaaaa…
Ktoś uwiecznił Tatę?!
A na zewnątrz zimnooo… Do domu…