Wróciłam do świata żywych, czyli o moim samouleczeniu

Ostatnio pisałam o tym, że znowu jestem chora: bolało mnie gardło i leciało mi z nosa. Nieciekawa sytuacja, zwłaszcza dlatego, że tydzień wcześniej skończyłam brać antybiotyk przepisany na anginę. Postanowiłam tym razem nie iść do lekarza, ale wyleczyć się sama, bo jeśli znowu coś mnie atakuje to rodzinny z pewnością ponownie zapisze antybiotyk – a po co mam się znowu nim faszerować?

Zdecydowałam się w pierwszej kolejności zawalczyć o moją odporność. Chciałam „nakarmić” mój organizm dużą dawką witaminy C. Wiem, że najlepsza w tym przypadku jest cytryna, ale ona w jakiś szczególny sposób działa na moje „drapanie” w gardle i mam wrażenie, że je wysusza. Dużo lepiej w moim przypadku spisuje się malina.

I tak w ruch poszedł:

  • naturalny sok z maliny – był trochę kwaskowaty, ale wypiłam całą butelkę (pół litra) w parę dni,
  • ksylitol – łyżeczka na język, muszę sobie zamówić, bo już mi się kończy,
  • tran – jem te cukierki-rybki, jak małe dziecko, ale jem przynajmniej 😛
  • Bioaron C – dwa „klieliszeczki” dziennie i już prawie całą butelkę wypiłam, smakuje wybornie!

Dokładnie po 7 dniach od zastosowania tych preparatów poszłam w sobotę na Dzień Kobiet i przetańczyłam „prawie całą noc” 😉 a w niedzielę pojechaliśmy z Gabi w odwiedziny do rodziny i małej Marysi. Byliśmy też na pierwszym długim spacerze w przepięknym parku i jak wychodziliśmy po obiedzie to słońce ładnie grzało, ale jak wracaliśmy to zrobiło się zimniej i muszę przyznać, że zaczęłam zastanawiać się, czy ten spacer nie sprawi, że moja choroba znowu wróci. Na szczęście noc przespałam bardzo dobrze i rano wstałam bez oznak anginy.

Dziś po drapaniu w gardle zostało tylko wspomnienie a chusteczki do nosa szukam tylko rano. Ja nigdy nie lubiłam się tak sama leczyć. Myślałam, że tylko antybiotyk będzie skuteczny w walce z chorobą. I oczywiście był – do jakiegoś czasu. Mam duży problem z anginą, bo miewam ją minimum dwa razy w roku: zimą i latem (zapewne od klimatyzacji). Jak nie było Gabi to mogłam się jakoś przemęczyć, położyć w łóżku, poleżeć i odchorować. Tydzień w domu na zwolnieniu chorobowym jeszcze nikomu nie zaszkodził. Ale teraz, przy małym dziecku w domu choroba to najgorsza rzecz, jaka może mi się przydarzyć. Chory człowiek jest jak małe dziecko a kto w tym czasie zaopiekuje się Gabi? Wniosek jest prosty: na chorobę nie mogę sobie pozwolić i muszę zacząć porządnie dbać o siebie!

Od paru tygodni chodzę na masaż pleców i postanowiłam, że muszę lepiej o siebie zadbać na wiosnę. Właśnie jestem na etapie namawiania Kuby na basen. Ja uwielbiam pływać (w liceum trenowałam pływanie synchroniczne) i moje ciało też potrzebuje tego rodzaju aktywności. Niestety, mój mąż nie jest wytrawnym pływakiem i próbuję zachęcić go, aby zapisał się na naukę pływania – takiego profesjonalnego a nie, jak on to mówi o swoim stylu „na tarzana” 🙂 – w tym czasie ja mogłabym „zrobić parę basenów” a Kuba liznąłby jakiegoś kraula lub krytą żabkę. A po paru tygodniach będziemy mogli ścigać się „na baseny” 🙂

Może się nawet przemogę i zacznę biegać…? W tym tygodniu mam już za sobą pierwszą aktywność: rozpoczęłam ćwiczenia w domu, żeby przygotować formę, 2 minuty głębokich wdechów i wydechów. Od czegoś w końcu muszę zacząć! 😉

A już teraz możecie dowiedzieć się czegoś o ciąży i odporności, bo Hafija ma słowo w tym temacie. Polecam też sprawdzić czy Nishka również używa Bioaronu 🙂

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.