Pamiętam to jak dziś – stałem w kuchni, moja mama coś tam przygotowywała a ja w swej całej mądrości siedemnastolatka rozprawiałem o wyższości związków wolnych nad małżeństwem.
Po co się żenić, wychodzić za mąż – wiązać się, przecież na nic mi taki papierek, lepiej żyć w poczuciu wolności, niepotrzebne żadne prawne sankcjonowanie związku jeśli dwoje ludzi chce być ze sobą, przecież jak coś się spieprzy to można się pożegnać… Mało tego! Pamiętam, że wówczas miałem w głowie nawet takie założenie, że na pewno co parę lat będzie „nam się nudziło” i wtedy będę rozstawał się ot tak, „letko”, z moją aktualną partnerką i podejmę poszukiwania kolejnej ku szczęśliwości wszystkich! I tak do nie wiadomo kiedy – nie wiem, co mną powodowało 🙂 Dziś pozostaje jedynie żałować, że nikt wówczas moich, dorosłych na wskroś, wywodów nie nagrał – byłaby z tego dobra komedia. Albo dramat…
I dziś wiem o co chodzi w tym całym małżeństwie. O dojrzałość i odpowiedzialność. To krok, którym masz szansę zadeklarować, udowodnić pewność swojego wyboru. Złożyć dozgonną obietnicę – ślubować i przysięgać.
Później „po co się żenić” wdrożyłem niejako w życie. Wieloletni związek (dokładnie 7 lat), który nie wytrzymał tej koncepcji… Wówczas też na moich ustach gościły te frazesy – po co mi to, co to zmieni, jaka za tym idzie wartość, jest dobrze tak jak jest. Dopiero kiedy w naszym (moim i mojej wtedy dziewczyny) ówczesnym otoczeniu zaczął się wysyp zaproszeń na śluby znajomych, niejako czując presję środowiska, ale też samemu zaczynając utożsamiać się z tą myślą, podjąłem rozważać krok ku posiadaniu żony… Skończyło się na tym, że w domu już był pierścionek zaręczynowy, schowany głęboko i… ona go nigdy nie zobaczyła. Rozstaliśmy się. To nie było to – na pytanie zadane wtedy sobie, czy chcesz z nią już tak na zawsze, po wielu bitwach w głowie i dyskusjach przed lustrem odpowiedziałem: NIE.
I dziś wiem o co chodzi w tym całym małżeństwie. O dojrzałość i odpowiedzialność. To krok, którym masz szansę zadeklarować, udowodnić pewność swojego wyboru. Złożyć dozgonną obietnicę – ślubować i przysięgać. Właśnie w obliczu wyboru tak ważnego i decyzji tak podniosłej zadajesz sobie pytanie: czy to własnie ON?, czy to ta ONA? To jest przejście przez ucho igielne, nie sam sakrament, ale wewnętrzne dojście do gotowości na niego.
Dziś kiedy słucham, jak ktoś głosi zdanie podobne, do moich żałosnych wywodów sprzed lat kilkunastu, z otwartą przyłbicą jestem gotów odpowiedzieć mu, że to znaczy, iż nie znalazł jeszcze TEJ osoby.