Bo z Warszawą, to łączy nas taka szorstka przyjaźń.
Lubimy nawiedzić ją od czasu do czasu, lubimy w niej intensywnie spędzić czas, lubimy ją za te spotkania, ludzi tam poznanych, za te miejsca „warszawskie” 🙂 Ale za każdym razem, kiedy jesteśmy w stolicy i już jesteśmy bliscy zachłyśnięcia się nią – bo „tu się toczy to całe życie”, w mig po tym zachłyśnięciu pięknie nam się odbija i od razu stwierdzamy – nieeee, mieszkać tu, to już nie dla nas. Przyjechać, pobyć, pospotykać, pozałatwiać i uciekać.
No chyba że w Konstancinie… W Konstancinie to moglibyśmy zamieszkać 🙂
Ostatniego dnia naszego pobytu zwiedziliśmy park tamże, gdzie akurat dni Konstancina się odbywały i trafiliśmy w klimatyczny jarmark.
Potem pojechaliśmy na obiad do BąTą – to już w centrum Wawy. Można by pomyśleć, że jesteśmy na bieżąco z lansem w stolycy, bo się BąTą właśnie rozbudowało i powiększyło i miało niejako drugie otwarcie, ale my tam akurat dlatego, że lubimy – ja ich burgery a Maria wszystko inne 🙂
A kiedy opuścimy już miasto stołeczne to… planujemy, knujemy, kombinujemy kiedy znów by tam pojechać. Taka to szorstka przyjaźń…