Jak już wcześniej wspominaliśmy nasz ostatni wyjazd do Zakopanego „dedykowany” był i podporządkowany w pełni Gabrieli.
Robiliśmy to, na co ona miała ochotę, wszystko zgodnie z jej naturalnym rytmem dnia. A że na co dzień większą, tę aktywną, część doby, spędza na dworze, a dokładniej na spacerach i huśtawkach, to tak też było i na wyczasie.
Warunki sprzyjały, bo i w okolicy hotelu Belvedere było gdzie pohasać, i placów zabaw wysyp (o jednym z nich, dla nas wzorcowym, będzie w odrębnym wpisie) i pogoda nieszczególnie złośliwa wobec nas była.
I tak oto szpilki (metafora taka, bo dosłownie to sandałki, ale jak to brzmi 😛 ) hasały u stóp Giewontu. Hasały zawsze wtedy kiedy nie spały, nie jadły, nie pływały w basenie.