„A co wy tak często jeździcie? Z tymi dziećmi! Po co?” Pytają. Odpowiadam…

Rodzinne wyjazdy

„Ale wy dużo jeździcie”. Zdarza mi się to słyszeć dość często z wielu stron.

 

Odruchowo stwierdzam, że „chyba nieeeeee”, po czym przypominam sobie ponad 30 tysięcy rocznego przebiegu w aucie i całość z pełnym pokładem a do tego faktycznie ostatnio nie mam czasu nawet posprzątać samochodu między jedną a drugą podróżą i czasem w kolejnej trasie w aucie znajdujemy kanapki z poprzedniej 😉 – swoją drogą, sprawdziliście plecaki dzieciakom po zakończeniu roku szkolnego? 🙂 Tak więc chyba faktycznie powoli zamieszkujemy na czterech kółkach…

 

Kierunki różne. Najczęściej Warszawa – bo to turystycznie-zawodowo. Poznań, Wrocław bo rodzina i znajomi, północ i południe, morze i góry bo miejsca które znamy i lubimy. No i po co to tak ciągle w te i wewte? Po pierwsze i przede wszystkim to z naszymi dziewczynami świadomie nie uprawiamy jakiejś zaawansowanej turystyki, nasze wyjazdy to pobyty nastawione stricte na potrzeby rodziny a pierwszoplanowo oczywiście dzieci, bo zasada jest prosta – jeśli dziecko wypocznie, będzie zadowolone, spełnią się jego potrzeby to i rodzic miło wspomni taki wyjazd a w jego trakcie naprawdę się zrelaksuje. Nie ma nic gorszego podczas odpoczynku, jak jakieś podskórne frustracje spowodowane niespełnionymi planami którejkolwiek ze stron.

Dlatego mamy wypracowany swój system, wiemy czego oczekujemy od pobytu poza domem, wiemy co ma nam dać i z czym chcemy wrócić. I oczywiście wszystko kręci się wokół naszych dwóch panien bo to one muszą być szczęśliwe. A co daje dzieciakom taki wyjazd, pobyt poza domem? W naszej ocenie i z tego co obserwujemy po Gabi szczególnie, ale po Michalinie już też, to są to rzeczy, które albo nie byłyby do osiągnięcia w warunkach domowych, albo byłoby to dużo trudniej uzyskać.

 

#1 Czas dla siebie

Oczywiście każde popołudnie, czy leniwy poranek w domu to też czas dla siebie, ale wiadomo jak jest – tu jakieś pranie przy okazji, tu kurier dzwonkiem do drzwi zabawę przerwie, tu znowu komputer kusi bo jakiś mejl niedokończony… No taka rzeczywistość dnia codziennego, która usilnie próbuje przerwać sielankę rodzinną. A na „obcym terenie” jesteśmy tylko dla siebie, kuchnia obiad poda, pokój pani posprząta, można się lenić i przytulać, rozmawiać, planować dzień bez kompromisów – ot i całość obowiązków 🙂 Dzieci to czują, i tak samo pełnymi garściami z tego biorą i oddają.

 

#2 Socjalizacja

Oczywiście, socjalizacja to proces uspołeczniania, który dzieje się cały czas, non stop, codziennie, wszystko co wpływa na młodego człowieka jest jego składową. Ale o ile szybciej, intensywniej, skuteczniej dzieje się to kiedy jesteśmy rzuceni w nowe środowisko, kiedy wszystkie procesy dzieją się od nowa, musimy je powtórzyć, odtworzyć. Kiedy dziecko napotka coś nowego, do tej pory nie znanego – jakieś inne zachowanie, kulturę, język. Ta fluktuacja następująca między środowiskami, w których dzieci przebywają na co dzień, to coś czego w inny sposób, jak na czasowym pobycie poza domem, nie osiągniemy jako rodzice.

 

#3 Samodzielność

Taki wyjazd to idealny sprawdzian samodzielności. Jeśli rodzic wierzy w dziecko i pozwoli mu pójść „bez smyczy” okaże się, że dziecię nawet czteroletnie potrafi samo zamówić obiad w restauracji, zapłacić rachunek, zapytać o drogę, skorzystać w pełni samodzielnie z toalety, poznać nowe dzieci i umówić się z nimi na zabawę o określonej porze i miejscu… Jest tego mnóstwo, tych zaskoczeń, gdzie dziecko pokazuje kompetencje, którymi nie miałoby szansy wykazać się w warunkach domowych.

 

#4 Odpowiedzialność

Taka pochodna samodzielności. Rzuconym na głęboką wodę, oprócz operatywności należy wykazać się roztropnością, ostrożnością, odpowiedzialnością właśnie. Bo samodzielność owszem, ale wszystko z odpowiednią dozą zaufania. Dziecko i uczy się i pokazuje rodzicom jak daleko może posunąć się stawianych granicach – tu nie ogranicza dziecka jego pokój, ściany domu, ogrodzenie podwórka, nie ogranicza standardowy rytm dnia i znanych, schematycznych czynności po sobie następujących. Tu dziecko samo (przy udziale rodziców) musi te granice sobie wyznaczyć i odpowiedzialnie je przestrzegać, zawrzeć umowę z rodzicami, co wolno, czego nie.

 

#5 Towarzyskość

Jak wspomniałem w punkcie #3 „poznać nowe dzieci i umówić się na zabawę”. Wiecie jak jest na takich wyjazdach? To my rodzice poznajemy nowych znajomych poprzez nowe znajomości swoich dzieci, czyli taka Gabi pozna Kasię, Kasia ma rodziców, Gabi z Kasią stają się best friends na cały pobyt a więc wypadkowo my rodzice też mamy nowych znajomych – rodziców Kasi 🙂 . Idąc korytarzem hotelu to twoje dziecko mówi wszystkim dzień dobry i cześć bo zna, a ty się uśmiechasz grzecznościowo i powtarzasz za dzieckiem. A potem dopytujesz nieśmiało: „kochanie a kto to był? A skąd znasz?” Na śniadaniu to samo – nie musisz się martwić o to co dziecko będzie robiło kiedy „ja już zjadłam” a ty dopiero wbijasz pierwszy widelec w jajecznicę, bo dziecko przy każdym stoliku ma najlepszego kumpla i kumpelę. I to wszystko bez „noo idź, przedstaw się, zapytaj”. Dzieciaki same tak.

 

#6 Aktywność fizyczna

Mamy w domu dla Gabi kilka rowerków, hulajnogę, trampolinę, zjeżdżalnię, baseny, domek na trawie i milion innych bajerów i atrakcji. Jesteście rodzicami i wiecie na pewno jak to jest – trampolina u koleżanki, na innym placu zabaw, po prostu ta nieswoja smakuje zupełnie inaczej i mimo że ma swoją na podwórku to korzysta z niej rzadziej i z mniejszym zapałem niż z tych wszystkich napotkanych gdzie indziej. To oczywiście wynika też z towarzystwa, bo gdzie więcej dzieciaków tym większa kreatywność, wymyślanie zabaw itd. Tak czy inaczej efekt jest jeden, mianowicie – poza domem dzieciucho zdecydowanie więcej biega, skacze i pozytywie się męczy. Szczególnie wtedy, gdy w miejscu pobytu mamy dodatkowo takie atrakcje jak basen, wielkie dmuchańce, czy fantastyczny plac zabaw.

 

#7 Kompetencje społeczne i emocjonalne

Zajęcia w grupie, takie zorganizowane, pod opieką animatorów to kolejna odsłona treningu społecznego naszych pociech. Mamy oto sytuację bardzo podobną do tej codziennej w przedszkolu – jakieś zaplanowane zajęcia, konkretne prace, pod nadzorem –  ale jakże inną, bo inne panie, inne dzieci, inna pozycja w grupie przez to, pozycja, którą na nowo trzeba wypracować, nie ma odgórnego przypisania, kto zdolny, kto nie, kto robi zawsze szybciej, kto dokładniej, kto gada, kto w ciszy i skupieniu, kto się przechwala, kto skromnie pokazuje swoje dzieło, kto pomoże wyciąć młodszemu, któremu nie idzie tak gładko… Asertywność, ambicja, kreatywność, empatia… Cały szereg umiejętności społecznych właśnie sprawdzanych jest w boju, w życiu.

 

#8 Elokwencja

To jak się Wam dziecko rozgada nawet przez jedyne kilka dni, zaskoczy Was samych. To oczywiście wynika wprost ze zwiększonej ilości bodźców, z natężonego poznawania. A nowości biorą się z kreatywnych zajęć, nowych przedmiotów, zjawisk, które w otoczeniu codziennym nie od razu zaistnieją.

 

#9 Otwartość i tolerancja

Gabi chodzi do przedszkola z oddziałami integracyjnymi, więc odmienność dzieci nie jest dla niej z gruntu czymś nowym, zaskakującym dziwnym. Ale znów sytuacja taka, że do odmienności dzieci w przedszkolu jest przyzwyczajona i obeznana z kolegami więc zna ich zachowania i potrzeby. A niekoniecznie ma w grupie kolegę o innym kolorze karnacji, czy mówiącego w innym języku. Podczas pobytu istnieje duża szansa spotkać się właśnie z rówieśnikiem, który będzie z innego kręgu kulturowego a to pięknie od najmłodszych lat buduje pewną oczywistość w postrzeganiu dziecka – że to naturalne, że jesteśmy różni a przede wszystkim, że ta nasza różnorodność doskonale funkcjonuje ze sobą i obok siebie.

 

A to wszystko w sosie dobrej zabawy, po prostu, bez wymagań, bez tresury, bez nacisków na dziecko, ot, sytuacja sama kreuje potrzeby u scenariusze zachowań u dziecka. I wiecie co? Nie ma „za wcześnie”, nie ma na co czekać, nasz roczniak też już kształtuje swoje postawy społeczne, to na takich wyjazdach widzimy jak lgnie do ludzi, jak się uśmiecha, jak nie ma oporów by „zaczepiać” stolik obok śmiesznymi minami…

Z Gabi było tak samo, oczywiście były momenty, kiedy dwulatką jeszcze była, że potrzebowała w sali zabaw, obok taty czy mamy, ale to były momenty, ten stan rozerwania pomiędzy: zostać tutaj z panią Anią i innymi dziećmi i dobrze się bawić ale stracić z oczu rodziców, czy też trzymać się kurczowo rękawa taty ale ominie mnie super zabawa. I to były te pierwsze treningi, które dziś  wracają do nas w postaci  konkretnych zachowań, umiejętności. Ten wyjazd był pierwszym, gdzie Gabi zarządzała sobą w 100% samodzielnie – sama wybierała zajęcia, sama tam szła, wcześniej będąc umówiona z paniami i koleżankami, jedynie musieliśmy jej przypomnieć by czasem coś z nami zjadła, bo zabawa tak wciągała, że zupełnie zapominała o posiłkach 😉 . Praktycznie nie potrzebowała rodziców a z drugiej strony my z boku i bez ingerencji mogliśmy ją obserwować, patrzeć jak się usamodzielnia. No cóż, za rok chyba kolonie jakieś! 🙂

 

Dzięki takim aktywnościom po prostu mamy dziarskie dzieciaki!

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.