Ciąża bez wód płodowych i historia dziecka, które miało umrzeć

Historia porodu

Czasami oddajemy naszego bloga w Wasze ręce. I tak jest właśnie dziś. Poznajcie niezwykłą historię ciąży, która wzruszyła mnie do łez. Ciąża Natalii miała zakończyć się zgonem dziecka, ale ma swoje szczęśliwe zakończenie. Mimo przeciwności losu.

 

Mam na imię Natalia mam 25 lat i jestem mamą małego cudu o imieniu Wojtuś, który miał umrzeć w 20. tygodniu ciąży.

 

PIĘKNY POCZĄTEK

Jesteśmy z mężem po ślubie 2 lata i bardzo pragnęliśmy mieć dziecko więc zaczęliśmy starania. Przez dłuższy czas nam się nie udawało, co było moim powodem do załamywania się. W listopadzie spóźniał mi się okres, ale jakoś nie pomyślałam nawet o tym, że mogłabym być w ciąży dopóki moja mama nie podsunęła mi takiej myśli. Niechętnie zrobiłam test ciążowy – piszę niechętnie, ponieważ bałam się kolejnego rozczarowania. Jednak pokazały się na nim 2 wymarzone kreski! Możecie sobie wyobrazić moją radość po roku starań? To były najpiękniejsze 2 kreski.

 

PIERWSZA WIZYTA

Następnego dnia poszłam do lekarza. Okazało się, że to już 5. tydzień i jak na razie wszystko jest dobrze. Byłam najszczęśliwsza na świecie! Co 3 tygodnie chodziłam do lekarza, który przekazywał same dobre wiadomości.  Brzuszek pomalutku rósł, co dla mnie oznaczało, że wszystko jest dobrze, skoro dzidzia rośnie.

 

MOKRE PRZEŚCIERADŁO

Pewnego ranka obudziłam się z mokrym prześcieradłem, co wzbudziło we mnie ogromny niepokój. Obudziłam męża, ale on mnie uspokoił mówiąc, że może nie wytrzymałam i popuściłam trochę moczu do łóżka. Pomyślałam, że może mieć rację – przecież czytałam, że to możliwe w ciąży.

To był poniedziałek. W środę miałam kolejna wizytę u lekarza prowadzącego ciążę. Nie przypuszczałam, że usłyszę coś tak strasznego… Lekarz powiedział mi, że mam mało wód płodowych oraz że musi mi dać skierowanie do szpitala na uzupełnienie płynów. Uspokoił mnie, że zrobią co trzeba i wszystko będzie prawidłowo. Wystraszona spytałam tylko czy z moim dzieckiem jest wszystko dobrze – usłyszałem, że dziecku na ten moment nic nie zagraża, ale muszę koniecznie jechać na uzupełnienie wód. Szybko po wyjściu od lekarza poszłam się spakować i razem z mężem poszliśmy do szpitala.

 

NA SZCZĘŚCIE DZIECKO ŻYJE

Lekarz w szpitalu tak dziwnie na mnie patrzył i usłyszałam od niego: ,,Na szczęście dziecko żyje”. Co dla mnie oznaczało, że to jednak coś poważnego skoro była szansa, że moje dziecko mogło nie przeżyć. W szpitalu robili badania, podawali kroplówki i nic więcej… A przecież w internecie wyczytałam, że powinni mi zrobić amnioinfuzję! Więc czemu do cholery tego nie robią?!

W kolejnym dniu na wizycie lekarz powiedział mi, że będą mnie przewozić do szpitala w Krakowie, bo tutaj nie robią amnioinfuzji. Pomyślałam sobie: kurcze skoro do Krakowa to chyba jest źle, ale z drugiej strony to będzie lepszy szpital, w którym pracują profesorowie, więc jest szansa, że moje dziecko urodzi się zdrowe.

 

BRAK WÓD PŁODOWYCH

W dniu, w którym pojechałam do szpitala zawalił się mój świat! Usłyszałam, że nie mam wód płodowych już! Co? Jak to możliwe? A co z dzieckiem? Pytałam lekarza, który powiedział, że moje dziecko ma bardzo małe szanse na przeżycie, ponieważ bez wód płodowych płuca się nie rozwijają, dziecko nie rośnie, a do tego macica napiera na maleństwo. To była połowa ciąży, 20. tydzień, a mi zawalił się cały świat. Przestałam cieszyć się z mojej ciąży, a każdego dnia bałam się o życie mojego dziecka.

Wreszcie byłam w domu i mogłam przeżywać wszystko na swój sposób razem z mężem. Będąc już w domu wysyłałam męża do pracy tylko po to, że gdyby moje dziecko umarło żebym mogła umrzeć razem z nim. Miałam myśli samobójcze. Planowałam skoczyć z balkonu. Byłam bardzo załamana i przygnębiona tym, że moje dziecko może nie przeżyć, że go nie dotknę, nie przytulę, nie utulę do snu…

Minął kolejny tydzień, a ja nadal czułam ruchy mojego dziecka, co oznaczało, że ono żyje. Czekała mnie kolejna wizyta w szpitalu w Krakowie. Lekarz zrobił mi USG kazał usiąść i powiedział coś, co mnie przeraziło: badania dziecka było prawidłowe, ale pęcherz płodowy jest pęknięty i amnioinfuzja nie jest możliwa… Mimo wszystko Profesor podjął decyzję, że zostawia mnie w szpitalu i dał nadzieję, że będą próbować ratować moje dziecko na inne sposoby.

 

PRZYTULIĆ MARTWE DZIECKO

25. piąty tydzień ciąży. Pewnego dnia po wizycie przyszła do mnie pielęgniarka i zapytała czy jeśli urodzę to czy będę chciała przytulić swoje martwe dziecko i jakimi słowami zamierzam je żegnać. Byłam w totalnym szoku! Jak ona może o coś takiego mnie pytać?! Przecież moje dziecko żyje i będzie żyło! Ja w to wierzę! Nie umrze!

Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem chyba jedyną osobą, która w to wierzy… Wypisałam się do domu i obiecałam sobie, że skoro nikt w moje dziecko nie wierzy to do żadnego lekarza więcej nie pójdę, a życie mojego dziecka oddaje w ręce Boga i świętej pamięci teścia.

Nie chodziłam do lekarzy tak jak sobie obiecałam. Skoro oni przekreślili już moje dziecko to pewnie mają rację… Czekałam tylko na śmierć… Jednak dziwne było to, że dalej czułam ruchy…

Odwiedzili nas moi rodzice i ze łzami w oczach zaczęli mnie przekonywać żebym poszła do lekarza, żebym sprawdziła co z małym (bo to miał być synek). Długo prosili, przekonywali, było widać, że bardzo się martwią zarówno o mnie, jak i o swojego wnuka. Zgodziłam się, ale postawiłam warunek: jeśli znowu usłyszę, że jest bardzo źle, że moje dziecko nie ma szans na przeżycie, to nigdy więcej w ciąży do żadnego lekarza nie pójdę. Nigdy!

 

NIESPOKOJNA WIZYTA

Zaczął się 30. tydzień ciąży. Czekałam przed gabinetem lekarza z wielką nadzieją i równie ogromnym strachem. Opowiedziałam lekarce moją historię – nie chciała wierzyć, że nadal czuję ruchy dziecka, skoro tak dawno odeszły mi wody płodowe, że to się nie zdarza, bo przecież gdy odejdą wody to zaczyna się poród. Pani Doktor zrobiła USG w milczeniu. Nie odezwała się ani słowem. Wówczas zaczęłam wypytywać: jak wygląda sytuacja i co z moim Wojtusiem? Pani Doktor popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała, że jeszcze nigdy nie usłyszała takiej historii, a moje dziecko ma się dobrze! Żyje! A wód płodowych przybyło! To oznaczało, że mój mały synek żyje i dalej walczy!

Pani Doktor wysłała mnie na konsultacje do szpitala w Krakowie, chciała się upewnić, że moja ciąża jest zdrowa, a lekarze mieli za zadanie sprawdzić moją ciążę na lepszym sprzęcie.  Pomyślałam sobie, że skoro jest dobrze to pojadę, bo nie przypuszczałam, że usłyszę to co usłyszałam.

Pan Doktor w Krakowie powiedział mi, że owszem wód przybyło, ale wód nie było przez dłuższy czas, więc płuca się nie rozwijają pomimo tego, że dostałam sterydy i że dziecko może być zdeformowane. Powiedział też to, że dziecko może umrzeć po porodzie, że na pewno nie będzie zdrowe tylko teraz nie wiadomo w jakim stopniu. To, co wtedy czułam było najgorsze na świecie. Zrozumie mnie tylko matka, która była w podobnej sytuacji.

 

MODLITWA O ŻYCIE I ZDROWIE

Mimo tego, co usłyszałam w Krakowie w dalszym ciągu wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Miałam wsparcie w najbliższych i w moich Lipcóweczkach (grupie na fb). Wszyscy modlili się o zdrowie i życie Wojtusia.
W dalszym ciągu chodziłam do Pani Doktor, która co tydzień robiła mi badania krwi – między innymi CRP, żeby sprawdzić czy nie ma stanu zapalnego, bo wtedy trzeba byłoby robić cesarskie cięcie. Na szczęście badania były cały czas prawidłowe, a Wojtuś ładnie rósł.

W 34. tygodniu ciąży trafiłam do szpitala w Bochni z bólami brzucha. Pojechałam do szpitala, bo wiedziałam, że nawet jeśli zacznę rodzić to oni będą ratować moje dziecko. I wiecie, że w tym szpitalu ani raz nie usłyszałam, że dziecko umrze, że nie ma szans… Nikt mi tego nie mówił, cały personel medyczny, wszyscy mieli nadzieje, że będzie OK! Za co jestem im ogromnie wdzięczna!

W 35. tygodniu ciąży, 15.06.2017 o godz 9.05 przez cięcie cesarskie przyszedł na świat mój synek Wojtuś. Mój zdrowy silny chłopak. Mój mały duży cud! A ja byłam i cały czas jestem najszczęśliwszą mamą na świecie! Moje dziecko, które miało umrzeć w połowie ciąży, urodziło się piękne, zdrowe! I żyło!

 

Zdecydowałam się opisać swoją historie, bo wiem, że jest wiele kobiet w podobnej sytuacji jak moja. Chcę Wam przekazać, żebyście walczyły i nie poddawały się, bo Wasze dziecko walczy i Wy też musicie walczyć dla nich.

Moje dziecko miało nie żyć a teraz śpi sobie w bujaczku, a ja patrzę na Wojtusia i wiem, że jest szczęśliwy, a ja razem z nim.

Chcę podziękować moim bliskim za wsparcie, mojemu kochanemu mężowi za to, że jest taki jaki jest i że wspierał mnie w każdym momencie. Kocham Cię! Dziękuję również moim Lipcóweczkom za modlitwę o zdrowie Wojtusia.

Pozdrawiamy Natalia i Wojtuś

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.