Zastanów się, czy nie wychowujesz zastraszonego dziecka – człowieka konformisty! Bo pewnie wychowujesz… A ja nie!

Masz dziecko. Sześcio, ośmio, dwunastoletnie – jakkolwiek. W każdym razie w wieku szkolnym a więc do tej szkoły zgodnie z powszechnym obowiązkiem, uczęszcza. Szkoła jak to szkoła – placówka edukacyjno-wychowawcza edukuje i wychowuje. Na tyle, na ile może – czyli na ile pozwala jej odgórna regulacja – system i całkiem naturalna regulacja – warunki społeczne. No właśnie.

 

Masz dziecko. Córkę. W klasie inne dziewczynki, chłopcy. Któregoś dnia okazuje się, że twoje dziecko ma problem w szkole. Nie edukacyjny, wychowawczy. Otóż z niewiadomych przyczyn dokonało dość specyficznego aktu przemocy na koleżance – twoja córka obcięła innej dziewczynce grzywkę. To oczywiście ujemnie odbiło się na wyglądzie koleżanki a w konsekwencji i na jej psychice oraz ogólnym poczuciu wartości i samopoczuciu jako takim.

 

Dowiadujesz się o tym wszystkim od wychowawcy klasy i dyrektora szkoły, wraz z tą informacją otrzymujesz gotowy pakiet konsekwencji zastosowanych wobec twojego niesubordynowanego dziecka – kary porządkowe przewidziane przez szkołę i jej regulamin, reprymendę wychowawczą, tę kierowaną również bezpośrednio w twoją stronę – nieudolny rodzicu, w tym informację o możliwości powiadomienia policji w tym przypadku jak i w razie kolejnych podobnych – zakłada się więc recydywę! Ty i twoje dziecko zostajecie oczywiście odpowiednio pouczeni też przez mamę poszkodowanej dziewczynki, w stosunku do twojego dziecka zostaje nawet zastosowane przez nią pouczenie z wykorzystaniem elementu interwencji fizycznej, jak szarpanie, krzyk…

Cała ta sytuacja wywiera na tobie mocne i nieprzyjemne piętno. Już masz zacząć zastanawiać się, co tak naprawdę się stało, co wydarzyło się w głowie, w życiu twojego dziecka, że tak postąpiło wobec rówieśniczki. Ale… Wtem…

Popołudniem odbierasz telefon. Wychowawczyni dzwoni. „Eeeee, yyyyy, bo wie pan/pani się okazało, że Klaudia to wszystko zmyśliła. To nie państwa córka jej obcięła te włosy. Ona sama sobie to zrobiła. Eeeee, yyyyy. Dlaczego? No bo… eeee, yyyy bała się przyznać swojej mamie do tego. Dlatego tak to zmyśliła… Że to wasza córka. Eeeee, yyyy, przepraszamy”

Opisana sytuacja wydarzyła się naprawdę, nie dalej niż miesiąc temu, w polskiej szkole podstawowej. I skłania mnie do trzech refleksji.

 

Refleksja #1

Często powtarzam, że chcę, aby Gabriela była taką dziewczynką, która w szkole będzie biła chłopaków. Tak mówię – dosłownie. Z tym, że to życzenie to taka hiperbola, wyolbrzymienie. Nie chodzi mi oczywiście o czysty, bezpodstawny akt przemocy, ani wobec kolegów ani wobec kogokolwiek innego – dziecka, nauczyciela. Mówiąc tak, w tych słowach zawieram życzenie by moja córka umiała się bronić, by nie była bierną ofiarą, by znała swoją wartość, swoje prawa – niekonieczne te literalne a te moralne, społeczne. By umiała się postawić, by się nie bała, by nie siedziała cicho, by nie była bezkształtną konformistką, by miała poczucie sprawiedliwości, by nie dała sobie wejść na głowę. Komu? Każdemu! Kolegom, koleżankom, nauczycielom, dyrektorowi, kierowcy w autobusie, pani woźnej…

 

Żeby była, jak jej tata, w swoich czasach podstawówki!

Potrafiłem, ja gówniarz, 8, 10, 12, 15 lat stanąć przed nauczycielem, dorosłym, któremu formalnie jestem (no, właśnie, jestem czy nie jestem?) podporządkowany i wyłożyć mu co myślę na jeden czy inny temat. Zadawałem niewygodne pytania (na przykład: dlaczego nie mamy alternatywy wobec uczęszczania na religię), pisaliśmy petycje do dyrekcji a o zmianę nauczycielki języka polskiego na przykład, bo ta była rusycystką i nie miała kwalifikacji. Zaprowadziłem kolegę do dyrektora (sam się bał), kiedy on oberwał do krwi w ucho piłką koszykową od… wuefisty, bo „się wygłupiał na rozgrzewce”. Nie siedziałem cicho, kiedy kogoś – mnie czy kolegę – oceniono niesprawiedliwie, tendencyjnie – „na opinii”. Pamiętam, jak kiedyś po mojej perorze, bodaj w czwartej klasie, wychowawczyni zapytała skąd ja znam takie słowa. Nie, nie chodziło  jej o łacinę podwórkową. Ona, nauczycielka w wiejskiej podstawówce, była zdziwiona, że ktoś, gnojek, do niej ze zdaniami typu: „z własnej inicjatywy, to jest karygodne, zostało uznane bezpodstawnie, proszę o wgląd do zeszytu uwag…” i takie takie. I o to właśnie mi chodzi, kiedy półżartem mówię, że Gabi ma być zadziorna!

 

Refleksja #2

Tak jak jestem twardym zwolennikiem jak najmniejszego interwencjonizmu systemu, państwa w organizm rodziny, w dzieci, które należą i podlegają RODZICOM, nie PAŃSTWU, tak w tym przypadku przyjrzałbym się oczami systemu tej pani-mamie „poszkodowanej” dziewczynki. Nie, nie muszą to być oczyska systemu w postaci MOPRu, MOPSu, dzielnicowego, kuratora, prokuratora, niebieskiej karty i nie wiadomo jakich zaawansowanych środków prewencji.

Ale: 1. dziecko BAŁO SIĘ przyznać przed rodzicem do tak błahej rzeczy, 2. Matka pokazała, że lubi i umie pewne zagadnienia rozwiązywać „ręcznie”. Skoro więc szkoła była tak aktywna w prowadzeniu dochodzenia w sprawie przyciętej grzywki, łącznie z groźbą powiadomienia „organów”, to w moim nieomylnym 🙂 odczuciu z taką samą, jak nie większą, determinacją powinna wieść prym w działaniach dążących do wyjaśnienia sytuacji dziecka, matki – całej rodziny, tej małej samozwańczej fryzjerki, która na sobie doskonali warsztat.

 

Refleksja #3

Ta pozostaje w ścisłym związku z refleksją #1. Czym Gabriela za młodu, tym dojrzały obywatel w przyszłości… Ogólnie jesteśmy wychowani w duchu poprawności – wszelakiej, konformizmu, niewychylizmu. Ba! Stosuje się wobec nas całkiem subtelny, lub całkiem wprost zamordyzm. Jak? Mamy prawo, które jest tak skonstruowane i zapisane, byśmy go nie rozumieli. A więc nie znamy swoich praw. Niemal wszystkie instytucje władzy wykonawczej jawią nam się niczym trójgłowy smok, który pożre nas, kiedy tylko będziemy chcieli z nim zadrzeć… Na samo słowo policja, drżą nam łydki, boimy się nawet kontroli drogowej. I o to chodzi w tym systemie. Mamy się bać. Ta dziewczynka – rzekoma sprawczyni – właśnie się bała! Władza dyrektora, siłowy autorytet wychowawczyni, wizja spotkania z policją… Ona „zapomniała” nawet o tym, że ma prawo powiadomić rodziców!!!

 

Dlatego właśnie wolę, by moje dziecko w szkole, będącej przecież ułameczkiem okresu w skali całego życia człowieka, było niesfornym krzykaczem i w powszechnym rozumieniu łobuzem (z przyjemnością będę chodził na wywiadówki i „słuchał” – jestem na to gotowy), gdzie w zamian za to będę miał pewność, że w dorosłe życie wypuszczę silną kobietę, która nie da się zdeptać.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.